Pierwsza wersja tekstu była publikowana na witrynie internetowej Slavinja.
Artykuł został opublikowany także na portalu JustPasteIt (dawniej Eioba).
Wersja z 2016-10-05

Spis treści Następna część

Grzegorz Jagodziński

Koncepcje pochodzenia Słowian

0 – 123456

Wstępna część artykułu o pochodzeniu Słowian porusza ważne kwestie, na które należy zwrócić uwagę jeszcze przed zapoznaniem się z jego częścią zasadniczą. Powstała ona jako odpowiedź na różnorakie komentarze nadsyłane autorowi pocztą elektroniczną. Jej głównym zadaniem jest sprecyzowanie problemu poruszonego w części zasadniczej, który, jak się okazuje, może być rozumiany w rozmaity sposób.

Dwie hipotezy

Gdy czytamy różnego rodzaju opracowania wydane w Polsce i poświęcone problemowi pochodzenia Słowian, możemy odnieść (mylne) wrażenie, że w nauce istnieją na ten temat jedynie dwie, ostro przeciwstawiane sobie hipotezy.

Według pierwszej z nich, zwanej (u nas) hipotezą autochtoniczną, Słowianie „odwiecznie” zamieszkują tereny w dorzeczu Wisły i Odry, a więc na terenie obecnej Polski (a przynajmniej są pierwszym ludem indoeuropejskim na tym obszarze), przy czym w niektórych wersjach wspomina się tu także dodatkowo o terenach położonych bardziej na wschód, nie nadając im jednak nadrzędnego znaczenia. Skrajna wersja hipotezy autochtonicznej, lansowana przez znanego acz nieco kontrowersyjnego lingwistę Witolda Mańczaka, umieszcza nawet na terenie Polski praojczyznę Indoeuropejczyków.

Drugi pogląd, zwany hipotezą allochtoniczną, głosi, że praojczyzna Słowian leżała na wschodzie (zwykle mówi się o środkowym Podnieprzu) i że na tereny Polski przybyli oni dopiero około roku 500 n.e.

Warto zdać sobie sprawę, że spór autochtonistów z allochtonistami, toczony nie tylko w kręgach profesjonalistów i wciąż wywołujący niezłe emocje na pewnych forach internetowych, nie jest tak naprawdę sporem czysto naukowym (i najczęściej nie jest takim w ogóle). Jego korzenie tkwią w końcowych latach wieku XIX. Wówczas to działał pewien skądinąd wybitny archeolog, zgermanizowany Mazur, Gustaf Kossinna, który stał się przyczyną kłótni toczonych od ponad wieku.

Kossinna był twórcą archeologii osadniczej. Uważał, że stosunki etniczne znajdują proste odbicie w kulturze materialnej, a zasięg poszczególnych kultur archeologicznych odpowiada istniejącym w przeszłości granicom etnicznym. Na podstawie swoich badań uczony doszedł do wniosku (1895), że osadnictwo germańskie na terenach Polski i Czech było wcześniejsze niż osadnictwo słowiańskie. Niestety, oprócz warstwy merytorycznej w swojej hipotezie umieścił niepotrzebnie duży ładunek emocjonalny, używając sugestywnych sformułowań nielicujących z etosem człowieka nauki. Twierdził bowiem, że w czasach, gdy Germanie zasiedlali znaczne obszary Europy i wytworzyli bogatą cywilizację w dużym stopniu niezależną od wpływów rzymskich i greckich, Prasłowianie wciąż zamieszkiwali bagna Prypeci, pozostając ludem biednym i prymitywnym, odciętym od wszelkich form wyższej kultury. I dopiero w VI wieku n.e., gdy wędrówka ludów i upadek Cesarstwa Zachodniorzymskiego zmieniły stosunki polityczne i etniczne w Europie, Słowianie wykorzystali sytuację i rozprzestrzenili się ku wschodowi, południu i zachodowi, zajmując dawne ziemie germańskie aż po Łabę, a nawet nieco dalej.

Archeolog uwikłał się przy tym niepotrzebnie (choć być może świadomie) w politykę i ideologię. Swoje twierdzenia podporządkował bowiem niemieckiej idei narodowej, która miała uzasadniać roszczenia terytorialne tego kraju wysuwane wobec sąsiadów – Czechosłowacji i Polski. Dowodził, że skoro Germanie zamieszkiwali Pomorze i Wielkopolskę już w epoce brązu, to tereny te należą się Niemcom. Poglądy takie przejęli później ochoczo naziści z Hitlerem na czele.

Twierdzeniom Kossinny przeciwstawił się ostro jego uczeń, twórca poznańskiej szkoły archeologicznej, Józef Kostrzewski. Niestety, podstawą sporu obu uczonych nie były ustalenia nauki, ale raczej skrajnie odmienne postawy ideologiczne, całkowicie zrozumiałe w ówczesnej sytuacji politycznej. Kostrzewski nie mógł zaakceptować zasadności roszczeń terytorialnych, i dlatego w odpowiedzi na twierdzenia o słowiańskich małpoludach znad Prypeci przedstawił hipotezę autochtoniczną zakładającą historyczną ciągłość osadnictwa słowiańskiego na terenie Polski od czasów najdawniejszych. Hipotezę tę przez lata popierano u nas głównie z przyczyn politycznych.

Jak zatem widać, przynajmniej historyczna podstawa sporu allochtonistów z autochtonistami ma wymiar raczej emocjonalny i ideologiczny niż naukowy. Przed zagłębieniem się w szczegóły należy sobie przede wszystkim uświadomić, jak bardzo śmieszne są obawy przed rzekomymi skutkami tej dyskusji. Brzmi to niewiarygodnie, ale nawet dziś, na początku XXI wieku, są ludzie, którzy naiwnie sądzą, że potwierdzenie ustaleń Kossinny odnośnie stosunków etnicznych na terenach dzisiejszej zachodniej Polski w starożytności rzeczywiście skutkowałoby prawem jakiegoś innego narodu do wypędzenia Polaków z tych ziem. Co gorsza, docieranie do prawdy naukowej jest utrudnione, ponieważ ludzie, którzy ulegają takim fobiom, porównywalnym jedynie z najczarniejszymi średniowiecznymi zabobonami, wytykają innym brak patriotyzmu czy pogardę dla interesu narodowego.

Autor niniejszego artykułu uważa, że należy zdecydowanie odciąć się od wszystkiego, co wiąże się z ideologią i narodowymi kompleksami, okazywanymi przez co niektórych. Koniecznie trzeba odrzucić wszystkie ubarwienia Kossinny i jego naśladowców, wykorzystywane w celu propagowania nazizmu, nacjonalizmu i rasizmu. Ewentualne roszczenia oparte na fakcie, że jacyś ludzie mieszkający kiedyś na jakimś terenie posługiwali się akurat tym językiem, a nie innym, są również śmieszne, naiwne, a nawet karygodne, a już na pewno nie mają nic wspólnego z nauką. W dzisiejszych czasach zamiast przypominać i rozbudzać dawne nacjonalizmy należy raczej dążyć do ich zatarcia, jesteśmy dziś przecież nie tylko Polakami, ale i Europejczykami, i to powinno nas zbliżać do sąsiadów, a nie od nich oddalać.

W każdym ludzkim działaniu wymagany jest jednak umiar i rozsądek. Nie należy więc nadmiernie kierować się emocjami i bezkrytycznie odrzucać wszystkiego tylko dlatego, że ktoś w swoich wywodach wykroczył poza granice nauki i wstąpił na grunt ideologii. Kossinna niewątpliwie posunął się w swoich wywodach za daleko – ale czy to musi od razu oznaczać, że mylił się we wszystkim? I co z tego, że jego teza o zasadności roszczeń terytorialnych z uwagi na taką czy inną przeszłość jest dziś śmieszna i nie mieści się w granicach postępowania naukowca. Czy to zaraz musi oznaczać, że należy także odrzucić inne jego twierdzenia?

Tego rodzaju nieuzasadnione uogólnienie niestety zdarza się częściej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, choć przecież każdy co bardziej rozumny człowiek musi przyznać, że wystawia ono fatalne świadectwo zdolnościom rozumowania tego, kto uogólnień takich się dopuszcza. Są jednak tacy, którzy umiejętnie potrafią wykorzystywać emocje ludzkie, i forsują własne, często niezbyt mądre poglądy, dyskredytując wszystko, co osiągnął Kossinna i jemu podobni. I co najgorsze, znajdują posłuch.

I tak, dziś wielu archeologów odrzuca – nawet wbrew oczywistym faktom – twierdzenie o związku między granicami kultur archeologicznych i zasięgami etnosów, a swój sceptycyzm uzasadnia tym, że przecież takie twierdzenie wysnuł uczony, który okazał się rasistą. Tym samym faktycznie przyjmuje się, że rasista musi się mylić w każdej sprawie, w której zabiera głos, choćby nie miała ona z rasizmem nic wspólnego. Nie ma w tym rozumowaniu jakiejkolwiek logiki, są tylko niezdrowe emocje, niezrozumiałe dla kogoś, kto właśnie logikę sobie ceni.

Niestety, na bardzo podobnej zasadzie postępuje jakże wielu zwolenników autochtonizmu. Ludzi tych nie interesują tak naprawdę fakty. Dla nich ważne jest to, że jakiś Niemiec był allochtonistą, a pewien polski uczony obronił się przed tym wrogim narodu, ogłaszając hipotezę autochtoniczną. Argumenty obu panów nie są istotne, bo wiadomo, kto miał rację. Kto musiał mieć rację. Z uwagi na ważne względy społeczne, na interes narodowy.

W tym artykule Czytelnik nie znajdzie nawet śladów takiego podejścia, z pozoru wzniosłego i patriotycznego, a tak naprawdę nienaukowego, prymitywnego i prostackiego. Poza tym koniecznym wstępem nie będą tu omawiane ideologie ani spory polityczne, interesować nas za to będą wyłącznie rzeczowe argumenty. Nie chodzi bowiem o to, by podbudować swoją pozycję czy uzasadnić swoje narodowe racje, ale o to, by dociec prawdy.

Zanim jednak dokonamy analizy argumentów, na które powołują się zwolennicy obu hipotez, a także zanim zapoznamy się z poglądami odmiennymi od tych dwóch znanych skrajności, musimy zastanowić się nad tym, czy problem, którym mamy się zajmować, jest postawiony dostatecznie jasno i precyzyjnie.

Etnos

Przedmiotem dalszych rozważań są zagadnienia związane z etnogenezą Słowian. Pod terminem etnogeneza rozumiemy proces wyodrębniania się i kształtowania etnosów czyli grup etnicznych. W szerokim znaczeniu pojęcie to obejmuje narody, plemiona, mniejszości narodowe, a więc zarówno całe społeczeństwa, jak i ich części, tworzące wyróżniające się zbiorowości. Słowianie są oczywiście również przykładem etnosu.

Problem, czym jest a czym nie jest etnos, został zaprezentowany w innym artykule. Tu krótko tylko przypomnimy, że najważniejszą cechą każdej grupy ludzkiej, którą możemy określić jako etnos, jest świadomość jej wewnętrznej jedności i jednocześnie jego odrębności od grup sąsiednich. Świadomość ta cechuje członków danej grupy etnicznej, grupa ta jest odrębna od innych grup także w oczach innych ludzi.

Dalszymi i mniej doskonałymi kryteriami odrębności etnicznej są kultura materialna i duchowa (w tym język), a także poczucie wspólnych losów i wspólnej genealogii (co jednak wcale nie przekłada się na wspólnotę genetyczną).

Etnosy stanowią zbiory jednostek, które nie muszą być rozłączne, bywa też tak, że jeden etnos stanowi część innego, szerszego. Ktoś może czuć się bowiem jednocześnie np. Brytyjczykiem i Irlandczykiem, Rosjaninem i Ukraińcem, albo Polakiem i Słowianinem.

Zakładamy tutaj, że w przeszłości istniał okres, w którym:

Warto w tym miejscu podkreślić kilka rzeczy dla uniknięcia nieporozumień. Otóż po pierwsze, założenie takie nie jest wcale spekulatywne i nie powinno budzić kontrowersji, gdyż przynajmniej częściowo potwierdzają je źródła historyczne, podkreślające jedność Słowian, a w każdym razie akcentujące ich odrębność od ludów ościennych. Po drugie, nie jest istotny dla przeprowadzanych tu rozważań stan świadomości etnicznej Słowian na początku XXI wieku. Z pewnością dla wielu jednostek jest oczywista dziś zarówno przynależność do grupy węższej, np. Polaków, jak i do grupy szerszej – Słowian. Problem ten nas tu jednak nie interesuje. Zakładamy jedynie, że świadomość przynależności do grupy Słowian istniała również w przeszłości, i to wyraźniej niż dziś.

Bardzo ważne jest także spostrzeżenie, że granice etnosu wyznacza przede wszystkim świadomość ludzi, a inne czynniki odgrywają co najwyżej pomocniczą rolę. I tak, granice etnosu pokrywają się często z granicami językowymi. Język spaja ludzi w naród (lub inny rodzaj grupy etnicznej), gdyż umożliwia wymianę myśli między członkami tegoż narodu. Członkowie danej grupy etnicznej mogą się więc łatwo porozumieć ze sobą, istnieje natomiast bariera komunikacyjna pomiędzy ludźmi należącymi do różnych grup etnicznych używających różnych języków.

A jednak mogą istnieć wielojęzyczne grupy etniczne, jak Belgowie czy Szwajcarzy. Zwykle jest bowiem tak, że Belg mówiący po flamandzku (niderlandzku) odczuwa zwykle łączność z Belgiem mówiącym po walońsku (francusku), nawet jeśli każdy z nich zachowuje świadomość przynależności do mniejszych grup, odpowiednio Flamandów i Walonów. Warto jednak przypomnieć, że obie grupy cechuje też mniej lub bardziej otwarty konflikt, zażegnywany, z różnym skutkiem, przez polityków. Etnos Belgów, o ile w ogóle można mówić o takim, stwarza więc wrażenie nieco sztucznego. Świadomość odrębności etnicznej powszechna jest z kolei wśród Austriaków, którzy używają przecież tego samego języka, co Niemcy.

Wśród Szwajcarów z kolei dominuje raczej coś, co można by nazwać wspólnotą z rozsądku, a czynnikiem łączącym, poza poczuciem wspólnoty państwej, jest też chęć wyodrębnienia się od Włochów, Francuzów czy Niemców. Zwłaszcza Szwajcarzy niemieccy (mówiący na co dzień językiem szwajcarskim – obecnie przeważa pogląd, że Schwyz jest językiem odrębnym od niemieckiego, a nie jego dialektem) chlubią się odrębnością od Niemców, i podobnie świadomość odrębności etnicznej powszechna jest wśród Austriaków, którzy używają przecież tego samego języka, co Niemcy. Nie wolno jednak zapominać, że i niemieccy Szwajcarzy, i Austriacy czują też przynależność do szeroko rozumianego etnosu Niemców, którego granice wyznacza język. Odrębność podgrupy nie wyklucza bowiem nieco luźniejszej wspólnoty w obrębie grupy nadrzędnej.

Przykłady te dowodzą, że język odgrywa jednak wielką rolę jako wyznacznik granic etnosów, choć nie jest ich wyznacznikiem absolutnym. Pomijając już nawet wątpliwości co do zwartości etnosów Szwajcarów czy Belgów, warto też zwrócić uwagę, że próbując ustalić kryteria odrębności etnicznej, jednak nawet w takich przypadkach operuje się pojęciem „język”. Belg może bowiem mówić po francusku (walońsku) lub niderlandzku (flamandzku), ale już raczej nie po japońsku. Szwajcar mówi po szwajcarsku (obecnie przeważa pogląd, że Schwyz jest językiem odrębnym od niemieckiego), włosku, francusku lub retoromańsku, jest jednak mało prawdopodobne, aby za Szwajcara uznano osobę używającą na co dzień języka suahili. Nawet osoba mówiąca po niemiecku, ale nie po szwajcarsku, także nie zmieści się w definicji Szwajcara.

Można więc zaryzykować stwierdzenie, że właściwe etnosy są jednak wspólnotami wyróżnionymi ze względu na wspólny język. Różne etnosy mogą przy tym posługiwać się tym samym językiem (albo jego różnymi dialektami), i dobrym przykładem na to są Austriacy i Niemcy (z Niemiec), co implikuje przynależność do etnosu nadrzędnego (który ma często odrębną nazwę, np. Francuzi i Walonowie określają łącznie samych siebie mianem Frankofonów). Nie jest natomiast możliwe, by właściwy etnos obejmował grupy, które nie mogą się ze sobą porozumieć. Pamiętajmy, że określanie Belgów czy Szwajcarów (a także Hiszpanów!) mianem etnosów jest jednak dość umowne. Właściwie nie są to etnosy, ale wspólnoty wieloetniczne.

Granice etnosu pokrywają się często z granicami kulturowymi, a więc z granicami stylów w kulturze materialnej, z granicami religii, obyczajów itd. Wydaje się na przykład, że to kultura, w tym wypadku silnie związana z religią, jest najważniejszą różnicą między Serbami a Chorwatami. Z drugiej jednak strony znamy wiele przykładów, gdy wyraźna odrębność kulturowa nie przeszkadza ludziom identyfikować się z jedną i tą samą grupą etniczną.

W końcu granice etnosu wyznaczają granice historyczne, a więc wiedza o pochodzeniu od wspólnego przodka, świadomość wspólnej historii, wspólne poczucie prawa do zajmowania określonego terytorium itp. Wydaje się jednak, że ten aspekt jest często zaledwie pochodną świadomości przynależności do grupy, np. Polak może uważać się za potomka mitycznego Lecha tylko dlatego, że czuje się Polakiem (a nie odwrotnie, tj. nie jest tak, że ma pewność, że rzeczywiście jest potomkiem Lecha i na tej podstawie może czuć się Polakiem).

Ostatnio nastała moda na szukanie granic etnosów poprzez analizę cech genetycznych lub antropologicznych. Niestety, przy rozważaniach tego rodzaju zapomina się najczęściej o tym, że ludzie rozmnażają się płciowo, a więc o tym, że każdy człowiek ma dwoje rodziców, a nie tylko jednego, i nie zawsze oboje rodzice odczuwają przynależność do tej samej grupy etnicznej. Jak zaś wiadomo z elementarnego kursu genetyki, cechy ludzi dziedziczone są zarówno po matce, jak i po ojcu. Zauważmy także, że o ile dwaj bracia mają oboje rodziców takich samych, to jednak synowie tych dwóch braci (kuzyni) mają na ogół tylko 50% wspólnych przodków w drugim pokoleniu (każdy z nich ma łącznie 4 dziadków, z czego tylko 2 jest wspólnych dla obu). Wnukowie tych braci mają zaś jedynie 25% wspólnych przodków w trzecim pokoleniu (mają oni po 8 pradziadków, w tym tylko 2 wspólnych dla wszystkich). Dlatego właśnie nie powinna nikogo dziwić różnica wyglądu przeciętnego Bułgara i przeciętnego Polaka, którzy choć mają wspólnych słowiańskich przodków, to jednak ich odsetek, wśród wszystkich ich przodków, jest prawdopodobnie niezwykle mały. I dlatego też badania, mające na celu prześledzić przeszłość Słowian w oparciu o ich cechy fizyczne czy genetyczne, muszą wzbudzać poważne wątpliwości natury metodologicznej.

Nazywanie grup etnicznych (czy wprost: narodów) populacjami jest przykładem mieszania elementarnych pojęć, być może dopuszczalnego w publicystyce, ale karygodnego w nauce. Niestety, istnieją pewni teoretyzujący biologowie, zdający się nie rozumieć pojęcia „etnos” i utożsamiający je z nieprecyzyjnie użytym określeniem „populacja”. Otóż populacja jest grupą takich osobników danego gatunku, które krzyżują się niemal wyłącznie z osobnikami należącymi do tej samej grupy. Grupy etniczne nie są więc populacjami, bo odsetek dzieci ze związków członków jednej grupy z członkami innej grupy zawsze był i jest zbyt znaczący, by go ignorować. Czy zatem mamy prawo używać pojęcia „populacja Słowian”? Czy rzeczywiście jakikolwiek naród stanowi układ na tyle przymknięty, aby móc bez zastrzeżeń przyrównywać go do populacji w sensie, w jakim terminu tego używa się w biologii?

Często jest tak, że wzmiankowane domieszki wręcz dominują w danej grupie etnicznej, dlatego właśnie przeciętny Bułgar zawdzięcza swoją fizjonomię, a zapewne i genetykę, przede wszystkim swoim przodkom niesłowiańskim: miejscowym bałkańskim (np. Trakom) i nieindoeuropejskim (turkijskim Bułgarom). Natomiast fizyczne cechy odziedziczone po przodkach słowiańskich są dzięki tym domieszkom głęboko schowane lub wręcz nieobecne. Innymi słowy, należy zastanowić się, czy w ogóle istnieją granice biologiczne (genetyczne, fizyczno-antropologiczne) poszczególnych grup etnicznych, w tym Słowian.

A zatem, dzieje ludzi w wymiarze:

mogą, ale nie muszą być zbieżne. Warto zwrócić uwagę na to, jakie miejsce zajmują dane biologiczne w hierarchii czynników, które wyznaczają granice etnosów. W każdym razie nie powinno już nikogo dziwić, dlaczego w niniejszym artykule fakty z dziedziny antropologii fizycznej i genetyki nie znalazły się w centrum rozważań.

Etnogeneza

Z dotychczasowych rozważań wynika, że badając problem pochodzenia jakiejkolwiek grupy etnicznej, a więc także i Słowian, nie wolno zapominać, że granice tej grupy wyznacza przede wszystkim świadomość ludzka. Powoduje to znaczne komplikacje: nie ma właściwe metody badania, jaka była świadomość ludzka w przeszłości. Próbując odpowiedzieć na pytanie, skąd się wzięli Słowianie, musielibyśmy poznać pełną historię tego terminu, tj. dowiedzieć się, jacy ludzie w danym okresie uważali się za Słowian i jacy ludzie byli za Słowian uważani. Niestety, nawet w odniesieniu do epoki historycznej, w której istniały źródła pisane, nasza wiedza na ten temat jest bardzo skąpa. W odniesieniu zaś do okresu przed pojawieniem się dokumentów pisanych możemy posługiwać się właściwe jedynie spekulacjami. Co gorsza, nie ma nawet szans na to, aby w przyszłości ktokolwiek uchylił tę zasłonę tajemnicy, chyba że opracuje sposób podróżowania w czasie.

Zamiast więc zajmować się historią świadomości odrębności etnicznej Słowian, o której powiedzieć możemy bardzo niewiele, skoncentrujmy się na badaniu historii przejawów tejże odrębności. Jak wspomnieliśmy wyżej, najważniejszym spośród nich jest język, nieco mniej wiarygodnym jest kultura materialna (i zupełnie niewiarygodnym są różnice genetyczne). Innymi słowy, zamiast próbować odpowiadać na pytanie, skąd się wzięli Słowianie, które jest nieprecyzyjne i na które nie mamy szans udzielić odpowiedzi z braku danych, postarajmy się skoncentrować na próbach ustosunkowania się do następujących kwestii:

Będziemy natomiast unikać zagłębiania się w genetykę czy antropometrię, z uwagi na omówione wyżej trzy fakty:

W okolicach znanej z produkcji sera miejscowości Cheddar (region Bristolu w Anglii) odkryto swego czasu mumię, z której udało się pobrać DNA do analizy. I cóż się okazało? Otóż nauczyciel historii w miejscowym liceum, Anglik, jest prawdopodobnie bezpośrednim potomkiem zmumifikowanego człowieka! Czy fakt ten uprawnia nas do stwierdzenia, że Anglicy są autochtonami na Wyspach Brytyjskich? Wydaje się to wątpliwe: Anglikiem mógł być jedynie jeden z wielu przodków tego człowieka (albo nawet żaden, a języka angielskiego jego przodkowie nauczyli się kilkaset lat temu, bo tym językiem mówili wszyscy inni wokół). A przecież ów nauczyciel to właśnie Anglików traktuje jako swój własny naród, a język angielski (a nie np. kornijski) jako swój język ojczysty. W jakim zaś języku mówił jego genetyczny przodek, Człowiek z Cheddar, możemy tylko zgadywać. Na pewno jednak nie był to język angielski.

I rzeczywiście, ze źródeł historycznych wiemy, że Anglicy nie zamieszkują okolic Cheddar odwiecznie. Poprzedzali ich jacyś P-Celtowie (Brytoni, Kornijczycy lub ich krewni), tych Q-Celtowie (Goidele, krewni Iryjczyków przed zepchnięciem ich przez Brytów do Irlandii), tych z kolei nieindoeuropejscy Kaledończycy i być może jeszcze szereg innych nacji. Narody się zmieniały, geny jednak zostały.

Archeolog David Miles w książce „The Tribes of Britain” (za: „Wiedza i Życie”, 11/2005, str. 12) uważa, że 80% genów białych Brytyjczyków pochodzi od plemion zamieszkujących Wyspy Brytyjskie od czasów epoki lodowcowej, a nie od Rzymian, Anglów, Sasów czy Wikingów. Zapewne też nie od Celtów i w ogóle nie od Indoeuropejczyków, którzy pojawili się tam stosunkowo niedawno. Nawet według skrytykowanego w innym miejscu Renfrewa, szukającego praojczyzny Indoeuropejczyków w Anatolii i bezpodstawnie wiążącego ich ekspansję z rozprzestrzenianiem się rolnictwa, indoeuropejskie geny przybyły na Wyspy długo po stopieniu się ostatnich fragmentów lądolodu. Mimo kompletnej językowej indoeuropeizacji ludności łączącej się z wyparciem dawnych, przedindoeuropejskich języków (jak zapewne piktyjski czy kaledoński), nie doszło wcale do wyparcia starych genów, a wręcz przeciwnie, geny przybyłe w czasie wielu migracji dziś stanowią zaledwie około 1/5 całej puli genetycznej Wyspiarzy.

Literatura (W. Mańczak, „Wieża Babel”, Ossolineum 1999) cytuje (za Diakonowem i Orszaninem) także inny interesujący przykład. Otóż praojczyzną ludów turkijskich był region Ałtaju. W sensie biologicznym przodkowie Turków byli „skośnoocy”, tzn. mieli cechy rasy (lub jak kto woli odmiany) „żółtej”. Do dziś cechy przodków zachowali np. Jakuci i inne ludy wschodnioturkijskie. W pewnym okresie dziejów doszło jednak do ekspansji Prototurków na zachód. Dotarli oni do Turkmenii, Azerbejdżanu, no i oczywiście do Anatolii. I cóż się okazuje? Tylko 51% dzisiejszych Kirgizów ma fałdę mongolską. Im dalej od praojczyzny, tym odsetek ten jest mniejszy: cecha ta występuje u 22% Kazachów, 11% Uzbeków i 6% Turkmenów. Wśród dzisiejszych Azerów ludzi „skośnookich”, których biologicznymi przodkami mogli być Prototurcy, jest zaledwie 2 procent. W Turcji zaś praktycznie nie ma mieszkańców z widoczną fałdą mongolską. Wygląda na to, że choć Turcy jako naród mają pochodzenie wschodnie, ałtajskie, to jednak w sensie biologicznym są zdecydowanymi autochtonami, Anatolijczykami. Pozostaje pytanie, czy fakt ten ma jakiekolwiek znaczenie dla tego, co określamy jako „naród turecki”.

Choćby tylko te przykłady pokazują, że oparcie pojęcia „naród” o kryteria biologiczne jest najgorszym z możliwych rozwiązań, a korelacja danych biologicznych i językowych jest znikoma. Ponadto płynie z nich ciekawy, acz oczywisty wniosek, że nasi językowi przodkowie przed rokiem 500 n.e. mogli zamieszkiwać na przykład tereny Ukrainy, ale jest przy tym również możliwe i prawdopodobne, że niektórzy inni nasi przodkowie (biologiczni, lub jak kto woli, genetyczni) zamieszkiwali wówczas tereny „Odrowiśla”, czyli dzisiejszej Polski. Fakt istnienia w jednej grupie ludzi genów różnego pochodzenia nie może dziwić. Przecież Słowianie zajmujący tereny zamieszkane uprzednio przez ludność należącą do innych etnosów nie wycinali jej w pień, tylko się z nią krzyżowali. Nawet w przypadku dokonywania krwawych najazdów zwycięzcy wojowie zabijali zapewne swoich męskich przeciwników, oszczędzali jednak kobiety i czynili je matkami swoich własnych dzieci. Ten właśnie mechanizm spowodował, że dziś Turcy niemal nie wykazują cech genetycznych swoich ałtajskich przodków. Stawia to w zupełnie innym świetle spór między autochtonistami, uważającymi tereny Polski za praojczyznę Słowian, a allochtonistami, szukającymi tejże praojczyzny na Ukrainie.

Podsumujmy zatem. Nieprawdziwy jest pogląd, że przybysze wyrzynali w pień autochtonów. Nieprawdziwy jest jednak także pogląd, lansowany ostatnio na przykład przez niektórych archeologów, że ludzie w ogóle się nie przemieszczali, a jedynie zapożyczali język i kulturę materialną od sąsiadów. Owszem, takie jednostkowe zdarzenia mogły zachodzić, ale jedynie jako wyjątki. W rzeczywistości prawie zawsze zmiana języka wiązała się z najazdem, przy czym niewielka grupa najeźdźców pozostawiała przy życiu znaczącą część tubylców, i narzucała im swój język i przynajmniej częściowo swoją kulturę.

Można w taki scenariusz wierzyć bądź nie. Klopot polega jednak na tym, że wszystkie znane przykłady go potwierdzają. Turcy, przybywszy do Anatolii, nie wycięli w pień zastanej ludności, ale po kilku wiekach całkowicie ją sturczyli – niewielka grupa przybyła ze wschodu narzuciła język i kulturę masom ludzi zamieszkujących Anatolię od tysiącleci.

Przed setkami lat na wyspy brytyjskie przybyły plemiona Anglów, Sasów i Jutów. Opanowali oni ziemie zamieszkane przez ludność celtycką, i w ciągu kilku stuleci całkowicie ją wynarodowili na wielkich obszarach (pozostały tylko góry Szkocji, Walia i przez jakiś czas Kornwalia, czyli tereny peryferyjne). Nie oznacza to, że cały celtycki naród został wymordowany w pień. Co więcej, z czasem Anglowie zdobyli przewagę nad Sasami i Jutami, i to właśnie z ich dialektu wywodzi się język angielski. A przecież nie oznacza to, że Sasi i Jutowie zostali wymordowani. Ale też nie oznacza to, że przejęli dialekt Anglów dobrowolnie, pod wpływem wewnętrznego impulsu. Irlandia też przez wieki stopniowo pozbywała się własnego języka, nie dlatego, że tamtejsi mieszkańcy tak bardzo zachwycili się angielskim, ale głównie dlatego, że niewielka grupa Anglików zaczęła nimi rządzić. Zatem i w tym wypadku naśladownictwo czy eksport języka i kultury były jednak związane z najazdem i przejęciem władzy.

Liczne plemiona indiańskie porzuciły swoje ojczyste języki nie dlatego, że tak bardzo spodobał im się angielski, ale dlatego, że ich narody zostały poddane władzy przybyszy zza oceanu. I znów – migracja była konieczna, ale też wycięcie autochtonów nie było konieczne. Wystarczyło ich zdominowanie, w tym wypadku akurat nie tylko kulturowe, ale także liczebne.

Wielu mieszkańców Niemiec mówi dziś po turecku nie dlatego, że postanowili zmienić język ojczysty, ale dlatego, że przyjechali z Turcji. Przyszłość pokaże, jak długo funkcjonować będą obok siebie przemieszane społeczności, z których jedna używa na co dzień tylko niemieckiego, za to druga tureckiego (wewnątrz grupy) i niemieckiego (przy kontaktach z innymi). Możliwe są dwa scenariusze: albo na pewnych obszarach niemiecki wyjdzie z użycia, wyparty przez turecki, przy czym na tych obszarach niemiecka mniejszość nauczy się tureckiego, i w końcu ich dzieci i wnuki zapomną języka ojczystego, albo też to dzieci i wnuki imigrantów ulegną presji języka dominującego i porzucą język ojczysty na rzecz niemieckiego. W każdym z tych scenariuszy konieczne są migracja i dominacja.

Sama obecność Francji w północnej Afryce, a tym bardziej sąsiedztwo z krajami arabskimi (przez Morze Śródziemne) nie wystarczyły, aby język arabski i arabska kultura pojawiły się na ulicach Paryża. Konieczna była jednak migracja, stosunkowo nieliczna w porównaniu z całkowitą ilością Frankofonów (ludności francuskojęzycznej). Także i w tym wypadku czas pokaże, co stanie się dalej, i kto kogo zdominuje.

Cudowne rozmnożenie

Szczegółowego wyjaśnienia wymaga także problem dyskutowany dalej w treści artykułu, który często podnoszony jest przez pewne osoby starające się zdyskredytować poglądy swoich przeciwników, które korzystają z twierdzeń przyjętych a priori, zapewne z braku sensownych argumentów. Otóż według Godłowskiego, zwolennika hipotezy allochtonicznej, w VI wieku na Ukrainie żyło 300 tys. Słowian. Łowmiański oszacował natomiast liczbę Słowian w XI wieku na 7 mln 285 tys. Zdaniem zwolenników hipotezy autochtonicznej, aby nastąpił taki przyrost liczebności, musieliby oni „rozmnażać się jak króliki”. Z drugiej strony, Kurnatowski szacuje liczbę Słowian w całej ich wschodniej i zachodniej niszy w VI wieku na 1 mln 600 tys., i wartość ta ma jego zdaniem uprawdopodobniać hipotezę autochtoniczną.

Musimy tu jednak zadać dwa kłopotliwe pytania:

  1. Na ile wiarygodne jest szacowanie liczebności Słowian na Ukrainie w VI wieku na 300 tysięcy (jakie są podstawy tego szacunku)?
  2. Czy ktoś mimo wszystko policzył, jak wielki musiałby być przyrost naturalny Słowian przy przyjęciu cytowanych szacunków?

Nie będziemy tu przedstawiać polemiki z przedstawionymi wyliczeniami i przyjmiemy je za prawdziwe. Skorzystamy natomiast ze znanego wzoru na procent składany, aby obliczyć przyrost naturalny Słowian na przestrzeni pięciuset lat:

A = a * rn

gdzie:

Przy założeniu, że średnia długość pokolenia wynosi 20 lat (to znaczy, w takim wieku rodziców rodziły się ich dzieci – dla okresu wczesnego średniowiecza założenie to nie sprawia wrażenia nieprawdopodobnego) otrzymujemy n = 25 pokoleń na przestrzeni 500 lat.

Mamy zatem:

7 285 000 = 300 000 * r25
(dzielimy obie strony przez 1000 i logarytmujemy stronami)
log 7285 = log 300 + 25 * log r
25 * log r = 1,38531
log r = 0,0554
r = 1,14

co daje przyrost naturalny ok. 14% na pokolenie, czyli 0,7% lub 7‰ rocznie. Podobne obliczenia wykonane dla danych podanych przez Kurnatowskiego dają natomiast ok. 6% na pokolenie, czyli 0,3% lub 3‰ rocznie. Warto zestawić te dane np. z sytuacją w Irlandii w roku 2003, gdzie podobnie liczony przyrost naturalny wyniósł ponad 8‰. Znacznie wyższe wskaźniki obserwuje się współcześnie np. w Indiach czy Chinach – sięgają tam one 15‰. Nie chodzi tu przecież ani o kraje o nadmiernie wysokim poziomie życia, ani o kraje cierpiące na nadprodukcję żywności. Trudno też posądzać ich mieszkańców o masowe naśladowanie obyczajów godowych długouchych futrzaków.

Nie wydaje się więc, aby przyrost naturalny w wysokości 7‰ rocznie był do tego stopnia wysoki, aby usprawiedliwić zabawne aluzje do królików. Mimo to niektórzy biologowie zarzucają humanistom ignorancję w dziedzinie biologii populacji i dynamiki ludnościowej, podkreślając ich ważną rolę w badaniach etnogenetycznych. Twierdzą wręcz, że humaniści nie uprawiają rzetelnej nauki, a jedynie spekulują, i że w przeciwieństwie do nich jedynie nauki przyrodnicze są w stanie cokolwiek wyjaśnić. Co gorsza, humaniści wykazują jakoby karygodną beztroskę w mówieniu o ważnych sprawach społecznych, zapewne dlatego, że śmią podważać tezę o historycznym prawie Słowian do pewnych ziem, opartą na fakcie, że na ziemiach tych mieszkają oni odwiecznie. Czy dla dzisiejszego człowieka twierdzenie, że tereny Polski zamieszkiwali 1500 lat temu Germanie, rodzi jakiekolwiek konsekwencje? A czy nasze pobożne życzenie, abyśmy to my żyli tu „od zawsze” (od czasów Adama? ab urbe condita? a mundo creato?), ma służyć jako argument w dyskusji? Czyż zadaniem nauki nie jest stawianie czoła tego właśnie typu życzeniom?

A jeśli nawet komuś przyrost 7‰ wydaje się wciąż za wysoki, istnieją dalsze fakty, które pozwalają utrzymać w mocy hipotezę o ukraińskiej ojczyźnie Słowian. Rzecz w tym, że Słowianie wchłaniali w ciągu dziejów inne narody, jak na przykład turkijskich Bułgarów. Ostatnio archeologia dostarczyła dowodów współżycia napływających na ziemie polskie Słowian z resztkami germańskich Wandalów, którzy zostali tym sposobem zeslawizowani. Dla czasów nieco wcześniejszych wymienić tu można przypuszczalnie irańskich Sarmatów i italskich Wenetów, całkiem możliwy jest też udział Scytów, a w latach około 300–500 n.e. również części Gotów i innych plemion germańskich. A zatem nawet niezbyt wysoki przyrost naturalny Słowian mógł rzeczywiście być wystarczający, aby doprowadzić do znacznego zwiększenia ich liczebności w latach 500–1000 n.e., ponieważ asymilowali oni ludy, które zastawali na nowo zajmowanych terenach.

Ostatnio Z. Babik (Najstarsza warstwa nazewnicza na ziemiach polskich, Kraków 2001, s. 88) zwraca uwagę, że obliczenia Kurnatowskiego były obarczone potężnym błędem rachunkowym, dlatego jego szacunki dla Słowiańszczyzny w roku 500 n.e. były zdecydowanie zaniżone. Na podstawie własnych szacunków, opartych na rzetelnych podstawach, przyjmuje, że obszar Polski w roku 1350 n.e. zamieszkiwało około 2,5 miliona ludzi. Zakłada też maksymalną stopę przyrostu naturalnego wynoszącą 4‰. W rezultacie otrzymuje zaludnienie Polski w roku 500 n.e. na poziomie niecałych 85 tysięcy osób. Uwzględniając fakt, że całkowita liczebność Słowian w roku 500 n.e. szacowana na 300 tysięcy jest zaniżona, nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, że Słowianie musieliby wykazywać niewiarygodnie wysokie tempo przyrostu naturalnego przy założeniu prawdziwości hipotezy allochtonicznej.

Dane biologiczne

Sugerowany przez niektóre dane antropologiczne autochtoniczny charakter ludności słowiańskiej nie stoi w sprzeczności z możliwością wschodniego rodowodu naszych językowych przodków. Dane tego rodzaju nie stanowią przecież dowodu, że ludność zamieszkująca tereny obecnej Polski w końcu starożytności używała języka słowiańskiego. W żaden sposób nie przeczą również możliwości wejścia owej ludności w skład słowiańskiego etnosu 25 pokoleń później. W jego ostatecznym uformowaniu się do ok. roku 1000 w znaczącym stopniu mogli bowiem wziąć udział przedsłowiańscy autochtoni, którzy pozostawili ślady w naszych genach i cechach fizycznych, obok śladów przyniesionych przez najeźdźców znad Dniepru. Warto w tym kontekście przypomnieć, że dane antropologii fizycznej dowodzą również miejscowego pochodzenia ludności zamieszkującej współczesną Turcję, mimo że historia informuje nas o ałtajskim rodowodzie Turków.

Czy jednak faktycznie dane biologiczne wskazują jednoznacznie na autochtoniczny charakter Słowian zamieszkujących „Odrowiśle”? Jak piszą parający się tym zagadnieniem autorzy, pod względem cech fizycznych „zarówno ludność kultury wielbarskiej, jak i czerniachowskiej wykazuje duże podobieństwo do ludności grupy masłomęckiej z Lubelszczyzny” (W. Kozak-Zychman, zob. tutaj). Również inne badania ludności Polski sugerują jej genetyczne podobieństwo do ludności Ukrainy i południowej Rosji. Jednak znaleziono także ślady wskazujące na powinowactwo z ludnością Półwyspu Iberyjskiego (związki tego rodzaju mogą sięgać aż do epoki eneolitu i mogą sugerować genetyczną łączność z przedindoeuropejską ludnością Europy). Wynikają z tego trzy wnioski, niezbyt zaskakujące dla tego, kto prześledził uważnie dotychczasowy wywód:

Pewnym genetykom molekularnym wydaje się czasami, że ich ustalenia są bardziej wiarygodne od rezultatów osiągniętych w wyniku dociekań lingwistów, historyków i archeologów (i owe rezultaty określają wręcz mianem spekulacji). Tymczasem z przyczyn wyżej wymienionych to właśnie dane zebrane przez genetyków pozbawione są jakiejkolwiek wartości dla badań nad etnogenezą. Niezależnie od tego, co się sądzi o naukach humanistycznych, genetyka nie pomoże w rozwiązaniu kwestii pochodzenia np. Słowian czy Indoeuropejczyków.

Genetyka jest z pewnością pomocna w wyjaśnianiu takich zagadnień, jak okoliczności zasiedlenia Ameryki, i to zarówno w okresie przed Kolumbem, jak i po nim (np. w tym drugim zakresie badania genetyczne populacji współczesnych Amerykanów mogą pomóc, upraszczając sprawę, w ustaleniu odsetka osób proweniencji irlandzkiej czy polskiej). Te same badania nie mogą jednak objaśnić np. zasięgu języka angielskiego w Ameryce. Wiadomo, że jest to język ojczysty ludzi nie tylko pochodzenia brytyjskiego, ale i afrykańskiego czy polskiego. Językoznawcy nie interesuje, a etnologa może najwyżej zaciekawić, skąd wzięły się niebrytyjskie domieszki wśród badanego przez niego etnosu. Podobnie jest w kwestii pochodzenia Słowian czy Indoeuropejczyków: lingwistę czy etnologa zainteresuje przede wszystkim, skąd wywodzą się ci, którzy przynieśli indoeuropejski język. W genach nie jest przecież zapisane, jakim językiem mówili genetyczni przodkowie ludzi współczesnych. I dlatego badania genetyczne w określonych przypadkach nie są i nie mogą być pomocne w ustaleniu etnogenezy danego narodu. W podanym przykładzie badania te nie są w stanie w żaden sposób wyjaśnić, dlaczego Afroamerykanie mówią dziś po angielsku (a nie jakimś językiem bantu). Nie dowodzą one również afrykańskiego pochodzenia języka angielskiego. Podobnie stwierdzenie wśród Polaków np. elementów iberyjskich nie dowodzi jeszcze zachodniego pochodzenia języków słowiańskich, a stwierdzenie w populacji zachodniej Europy elementów genetycznych istniejących tam od 35 tysięcy lat nie dowodzi, że używane tam dziś języki pochodzą od języków używanych tam 35 tysięcy lat temu.

Model zakładający, że narody żyją w pełnej izolacji i że zachowują tak język, jak i cechy genetyczne swoich przodków, jest modelem nie tylko błędnym, ale wręcz naiwnym. W rzeczywistości zmiany genetyczne określonej populacji zachodzą zupełnie innymi drogami niż zmiany jej języka i świadomości etnicznej. Nikt rzecz jasna nie twierdzi, że genetyczna historia określonego obszaru nie jest ciekawym problemem badawczym, jest chyba jednak oczywiste, że problem ten nie ma nic wspólnego z badaniem etnogenezy.

Pewni słoweńscy pseudouczeni (o których szerzej w innym artykule) starają się udowodnić, że ich naród pochodzi od starożytnych Wenetów, w dodatku spokrewnionych jakoby z Etruskami. Niezależnie od chybionych metod, za pomocą których usiłują dowieść zbieżności między wymarłymi językami Wenetów i Etrusków a dzisiejszymi dialektami słoweńskimi, posługują się oni niebudzącym żadnych wątpliwości argumentem z dziedziny genetyki. Chodzi mianowicie o badania, zgodnie z którymi skład genetyczny ludności zamieszkującej obszar współczesnej Słowenii nie zmienił się od jakichś 7 tysięcy lat, a może nawet więcej. Jak to więc możliwe, że przodkowie Polaków (zgodnie z argumentacją genetyczną) przybyli ze wschodu, natomiast przodkowie pokrewnych im językowo Słoweńców (chyba nikt tego twierdzenia nie podważa) od co najmniej roku 5000 p.n.e. zamieszkują tereny, na których żyją i dzisiaj.

Interpretacja tych faktów jest banalna. Główny trzon ludności Słowenii może stanowić ludność zasiedziała tam od czasów zamierzchłych. Jednak język i „słowiańskość” Słoweńców nie mają z tym faktem nic wspólnego: stosunkowo niewielka grupa Słowian (co widać z badań genetycznych) przybyła na tamte tereny około roku 500 n.e. (tego genetyka raczej nie jest w stanie potwierdzić) i spowodowała zupełne wynarodowienie tubylców, tj. przyjęcie przez nich języka i kultury najeźdźców. Żadna inna hipoteza nie wytłumaczy ewidentnego pokrewieństwa językowego tego narodu z innymi narodami słowiańskimi. Nieistotny jest procentowy stosunek owych przybyszów do ludności zastanej – ważne, że to właśnie oni przynieśli swój język i kulturę, które przetrwały do dziś. To właśnie jednak dzięki tej nielicznej grupie Słoweńcy zyskali poczucie przynależności do narodów słowiańskich.

W badaniach etnogenetycznych ważne są więc dzieje języków, a nie poszczególnych ludzi. Badania genetyczne dowodzą podobno, że migrację ze wschodu na obszar dzisiejszej Słowenii można w ogóle zaniedbać. Badania językoznawcze dowodzą, że migracji tej zaniedbać nie sposób.

Jak doniósł jeden z respondentów, w poszukiwaniu praojczyzny Indoeuropejczyków pomocne ma być według niektórych badaczy badanie występowania mutacji M17 (Eu19) chromosomu Y. Okazuje się mianowicie, że w zachodniej części Europy mutacja ta jest rzadka, za to występuje licznie w Europie wschodniej. Ma ona mianowicie występować u 54% mieszkańców Ukrainy, 56% mieszkańców Polski i 60% mieszkańców Węgier. Mutację tę znaleziono także u ponad 45% mieszkańców północnych Indii (a dokładniej u Sindhów i Pantanów). Mutację M17 znaleziono wreszcie jakoby „u 80% Celtów” (Rosser i in., 2000).

Okazuje się, że ów respondent pomylił dane zawarte w cytowanej pracy, co jest zapewne skutkiem niekompatybilności oznaczeń haplotypów i mutacji w różnych źródłach. W rzeczywistości 81% badanych mieszkańców Irlandii (których nb. trudno nazywać Celtami, skoro większość z nich zapewne w ogóle nie zna celtyckiego języka iryjskiego i używa germańskiego angielskiego) reprezentuje haplogrupę HG1, oznaczaną też symbolem R1b. Jej wyznacznikiem jest mutacja M343. Występuje ona głównie w zachodniej Europie, wśród mieszkańców Wysp Brytyjskich, Francji i Hiszpanii, ale także w płn. Włoszech i Baszkirii, a poza tym w Czadzie i Kamerunie. Z mutacją M17 wyznaczającą haplogrupę R1a1 ma niewiele wspólnego.

Już choćby tylko pobieżna analiza tych danych pokazuje, że są one pozbawione wszelkiej wartości dla poszukiwań miejsca, z którego Indoeuropejczycy rozpoczęli swoje migracje. Z jednej bowiem strony wysoka częstotliwość mutacji M17 u niektórych ludów indyjskich i słowiańskich mogłaby sugerować ich bliskie pokrewieństwo, któremu przecież nie przeczą dane językoznawcze. Jednak w takim razie całkowicie niewytłumaczalny byłby wysoki odsetek tejże mutacji u Węgrów, którzy nie mają nic wspólnego ani ze Słowianami, ani z Hindusami, ani w ogóle z Indoeuropejczykami. Jeszcze bardziej tajemnicza byłaby rzekoma wysoka częstotliwość M17 wśród Celtów… W rzeczywistości spory odsetek M17 (nie mniej tajemniczy) występuje jedynie u mieszkańców Orkadów:

Warto w tym kontekście uświadomić sobie, że mimo położenia u wybrzeży północnej Szkocji Orkady były zamieszkane w przeszłości przez Piktów, a bezpośrednio potem przez Wikingów, a nie przez celtyckich Szkotów. Niezależnie od tego faktu, jeżeli rzeczywiście mutacja M17 miałaby być charakterystyczna dla Indoeuropejczyków, dlaczegóż brak jej niemal zupełnie w indoeuropejskiej przecież Europie zachodniej? I skąd wysoka frekwencja tej mutacji wśród niektórych ludów turkijskich, w tym Kirgizów, podczas gdy jest ona bardzo rzadka u innych, np. Kazachów?

Jak widać, nie ma żadnej korelacji między przynależnością etniczną a występowaniem tej czy innej mutacji. Nie ma też korelacji między występowaniem różnych mutacji – wystarczy porównać mutacje M17 i M173. Na przykład dużej częstotliwości „przedindoeuropejskiej” mutacji M173 wśród mieszkańców Orkadów, Czech i Słowacji towarzyszy duża częstotliwość „indoeuropejskiej” mutacji M17, natomiast u Brytyjczyków mimo dużej częstotliwości M173 praktycznie brak M17. Na Ukrainie z kolei często pojawia się M17, brak natomiast zupełnie M173. Fakty te mogą przemawiać jedynie za całkowitą bezużytecznością danych genetycznych dla badań nad etnogenezą. Innymi słowy, genetyka dostarcza co prawda danych pewniejszych niż lingwistyka, jednak interpretacja tych danych wymaga już zupełnego popuszczenia wodzy fantazji.

A oto jak wygląda według Wikipedii współczesny rozkład głównych haplogrup w Europie:

Również i ta mapa pokazuje brak jakichkolwiek korelacji rozmieszczenia haplotypów i etnosów. Zauważmy już choćby tylko to, że Baskowie, wyróżniający się językowo od wszystkich innych Europejczyków, w ogóle nie wyróżniają się genetycznie. Na mapie nie widać też w ogóle Węgrów, którzy językowo są pokrewni Finom, Estończykom i ludom nadwołżańskim (reprezentantom haplogrupy N). Mapa sugeruje też związki między Norwegami, Szwedami, Rumunami, Węgrami, Serbami, Bułgarami oraz Sardyńczykami (haplogrupa I), tymczasem ludy te („Protoeuropejczyków”) nie łączy żadna wspólnota ani w sensie językowym, ani etnicznym (samookreślenia). Na mapie użyto co prawda określenia „Indoeuropejczycy” (dla R1a), jednak z tej (genetycznej!) grupy całkowicie wykluczeni zostali na przykład Anglicy, Francuzi, Hiszpanie, Włosi czy Grecy, podczas gdy tak naprawdę nikt nie zaprzecza ich przynależności do ludów indoeuropejskich. Tajemnicze i nieprzekładalne na stosunki językowe muszą pozostać genetyczne związki Greków z mieszkańcami północnej Afryki (haplogrupa E). Podobnie żadnego odzwierciedlanie lingwistycznego nie ma genetyczna wspólnota mieszkańców Sycylii i południowych Włoch, Albanii, Turcji, części Kaukazu, Iraku i Iranu (haplogrupa J).

Autor niniejszego artykułu mówi od dziecka po polsku, tak samo jak jego rodzice. Po polsku mówiło na pewno czworo jego dziadków, ośmioro pradziadków i prawdopodobnie też szesnaścioro prapradziadków. Ilu jednak spośród przodków sprzed 10, 20, 50 czy 100 pokoleń używało języka polskiego (czy raczej języka, z którego polski się rozwinął), tego nie wiadomo. Nie ma również pewności, że wszyscy ci ludzie mówili wciąż tym samym językiem. W genach autora mogą zatem znajdować się pozostałości po tych niesłowiańskich przodkach, nie ma to jednak wspólnego ani z pochodzeniem języka polskiego, ani z etnogenezą Słowian. Mogłoby nawet okazać się, że na przykład (analogicznie do przykładu z Turkami i Azerami) tylko 2% spośród tych przodków to „genetyczni” Polacy (Słowianie, Bałtosłowianie itd.), a inni to na przykład przedsłowiańscy (niesłowiańscy) mieszkańcy naszych ziem. A zatem dane pozyskane z badania genomu autora można całkowicie zignorować, co właśnie ów autor czyni w dalszej części artykułu, zgodnie z zasadą naukowej rzetelności.

Wypada poza tym spytać, jakie znaczenie mają badania genetyczne dla wyjaśnienia etnogenezy Anglików, Bułgarów, Rumunów, Turków, Hiszpanów czy Francuzów. Czy mają one jakąkolwiek wartość poznawczą? Ciekawe jest na przykład, jaki procent genów współczesnych Hiszpanów wywodzi się od puli genetycznej mieszkańców miasta Rzymu. A przecież chyba oczywiste jest, że tak język, jak i etnos hiszpański jest w prostej linii potomkiem etnosu Rzymian. Choćby już tylko z analizy tego przykładu płynie oczywisty wniosek, że genetyka nie ma nic wspólnego z etnogenezą i nie może w żaden sposób przyczynić się do rozwiązania problemów, które sprecyzowano wyżej. Jedynym jej zastosowaniem mogłoby być wskazanie narodów, które w przeszłości krzyżowały się ze Słowianami, a i tak wnioski z badań należałoby potraktować z wielką ostrożnością.

Dlaczego wygrali Słowianie?

Ostatnim problemem, który tu wypada poruszyć, jest próba odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że to Słowianie okazywali się zwycięzcami w czasie, gdy dochodziło do mieszania się ich z innymi ludami – z Trakami, ze zromanizowanymi ludami Bałkanów, z turkijskimi Bułgarami, a wcześniej zapewne z Awarami, Hunami, Sarmatami, Scytami czy Wenetami.

Zazwyczaj sądzi się, że w przypadku nałożenia się dwóch kultur na siebie zwycięsko z potyczki wychodzi kultura wyżej rozwinięta. Sprawdźmy więc, czy rzeczywiście tak się dzieje, analizując szereg przykładów dostarczonych przez historię.

Jak widać, teza o tym, że wygrywa zawsze kultura wyższa, jest w sposób oczywisty nieprawdziwa. O tym, który z dwóch etnosów zachowa swoją językową tożsamość, a który ją straci, decyduje zapewne cały, skomplikowany zespół czynników, a czasami być może i zwykły przypadek. Nie ma zatem ani specjalnej możliwości, ani specjalnej potrzeby, by zastanawiać się nad przyczynami, dlaczego w ogóle Słowianom udawało się zdominować ludy, które zastawali na nowo zajętych przez siebie terenach. Problem ten będzie więc całkowicie pominięty w dalszej części artykułu.

Uwaga: o pochodzeniu Słowian można poczytać w Wikipedii.

Spis treści Następna część

Materiały innych autorów, opublikowane w innych miejscach Sieci: