Artykuł został opublikowany także na portalu JustPasteIt (dawniej Eioba).
Wersja z 2015-09-23

O polszczyźnie i poprawności językowej

Napisał Grzegorz Jagodziński, autor internetowej gramatyki języka polskiego i kursu języka polskiego dla cudzoziemców. Skróty i symbole objaśniono tutaj.

UWAGA: mówienie o normach językowych, gramatyce normatywnej itd. rodzi szereg problemów. O niektórych z nich można przeczytać na stronie poświęconej polskiej ortografii. Zob. zwłaszcza głos językoznawcy w tej sprawie. Poleca się także omówienie błędów w SGJP i WSPP oraz słownik poprawnościowy, w którym zebrano wątpliwe rozstrzygnięcia rozrzucone po różnych publikacjach.

Tekst poniższy odnosi się głównie, choć nie wyłącznie, do treści publikowanych na prywatnej witrynie internetowej Mirosława Nalezińskiego. Spostrzeżenia i propozycje, których autorem nie jest M. Naleziński, opatrzone są stosowną uwagą, a dodatkowo inicjałami GJ.

Skróty nazw publikacji wyszczególniono tutaj. Zapis w nawiasach kwadratowych oznacza zawsze wymowę.

Spis treści

  1. Poprawność języka
  2. Norma językowa: istota normy, propozycje zgodne z obowiązującą normą
  3. Spolszczenia: zasady spolszczeń (w tym reguły dot. grup ti, di, ri), spolszczenia nazw geograficznych, przyrostek -ec, spolszczenia innych zapożyczeń, wybór jednego z wariantów
  4. Problemy z odmianą
  5. Problemy ze słowotwórstwem
  6. Inne problemy poprawnościowe
  7. Problemy semantyczne
  8. Problemy ortograficzne

Szczegółowe uwagi odnoszące się do poszczególnych wyrazów zostały przeniesione do odrębnego artykułu.

Poprawność języka

Dla pokolenia Polaków, które wydało wielu intelektualistów i erudytów, a które wydaje się niestety przemijać, kwestia poprawności językowej wiąże się nierozerwalnie z pojęciem kultury narodowej, kultury osobistej, a także miejscem jednostki w społecznej hierarchii. Polacy są wciąż narodem, którego wielu członków przywiązuje dużo uwagi do poszanowania językowych tradycji i zwyczajów. Można zaryzykować chyba twierdzenie, że ten szacunek okazywany naszej kulturze jest jedną z rzeczy, o których możemy mówić z podniesionym czołem na ogólnoeuropejskim, a może i ogólnoświatowym forum.

Dowodami troski Polaków o poprawność języka niech będą setki i tysiące listów kierowanych do internetowych poradni językowych, na adres Rady Języka Polskiego czy słynnego z telewizyjnych wystąpień profesora Miodka. Są Polacy, którym piękno naszej mowy leży szczególnie na sercu, i którzy walczą o poprawność językową poprzez internet. Do takich osób należy niewątpliwie Mirosław Naleziński, który poświęca swój czas i wysiłek tej chwalebnej działalności.

Żyjemy w ciekawych czasach. Nasz język ewoluuje w ślad za zmianami w naszej rzeczywistości, które wydają się szybsze niż kiedykolwiek przedtem. Zniesienie cenzury, a więc wolność słowa, dostęp do internetu dla coraz szerszych rzesz Polaków, w ślad za tym niespotykany dotąd rozwój kontaktów międzyludzkich, sprzyjają tejże językowej ewolucji.

W tej dobie zmian istnieją także Polacy, którym sprawy poprawności językowej są obojętne. Są to często ludzie młodzi, o określonym nastawieniu do rzeczywistości. Wśród starszego pokolenia, ale i wśród wielu młodych, postawa taka nie znajduje akceptacji. Zwolennicy pielęgnowania ojczystej mowy chcieliby się skutecznie przeciwstawić negatywnym procesom językowym. Osoby te pragnęłyby, aby podtrzymywano istnienie skodyfikowanych i spisanych norm językowych, chciałyby też, aby normy te były w jak najszerszym zakresie przestrzegane, zwłaszcza przez redaktorów gazet i czasopism, przez spikerów telewizyjnych czy autorów publikacji książkowych i internetowych.

Od dawna rolę normatywną spełniają wydawnictwa, zwłaszcza te opracowywane pod egidą PWN i Rady Języka Polskiego, a wśród nich Słownik poprawnej polszczyzny. Niestety, wielu zauważa, że pewne szczególne rozstrzygnięcia zawarte w tych wydawnictwach są sprzeczne z praktyką językową, czasem przestarzałe, że nie nadążają za szybkimi zmianami języka. W obliczu tego faktu konserwatyzm normodawców i decydentów wydaje się rzeczywiście niejasny. Wypada zatem przyłączyć się do protestu M. Nalezińskiego przeciw niezrozumiałej postawie nihil novi prezentowanej przez odpowiedzialne za tworzenie norm organy. Postawa taka nie wychodzi bowiem naprzeciw oczekiwaniom tej części społeczeństwa, która domaga się usankcjonowania językowych praktyk współczesnej doby.

W dalszym ciągu omówione zostanie szereg spostrzeżeń i propozycji M. Nalezińskiego, głównie z jego stron internetowych noszących wspólnie tytuł Słownik Mirnala. Miejmy nadzieję, że zainteresowane organy wezmą pod uwagę, że głos domagający się działania zostaje tym wzmocniony i coraz trudniej będzie zachować wobec niego obojętność. Jeżeli bowiem zależy nam wszystkim na naszym języku, nie możemy przyjmować dłużej postawy wyczekującej zwłaszcza w pewnych istotnych kwestiach. W przeciwnym razie górę może wziąć językowa niedbałość i nieprzejmowanie się językową kulturą, w odpowiedzi na istnienie sztucznych norm, rażąco różnych od językowej praktyki. Niestety, groźba takiego obrotu spraw jest realna.

Norma językowa

Istota normy

W rozumieniu prezentowanym w tym artykule norma językowa jest standardem przestrzeganym poprzez większość użytkowników języka, jeżeli jednocześnie wybór wariantu nienormatywnego oceniany jest – również przez większość – nagannie. W ocenie pewnych zjawisk autor tego artykułu zdecydowanie różni się od Mirosława Nalezińskiego, o czym dokładniej poniżej. Różnice te można wstępnie wypunktować następująco:

  1. Rada Języka Polskiego lub jakikolwiek inny organ nie może komukolwiek czegokolwiek nakazać, zwłaszcza wyboru określonego wariantu w sytuacji istnienia innej praktyki językowej. Kompetentne organy zajmują natomiast stanowisko w kwestiach spornych, a więc takich, w których:
    1. istnieją dwa warianty (lub większa ich liczba);
    2. istniejące rozstrzygnięcia są sprzeczne z praktyką językową większości;
    3. istniejące rozstrzygnięcia lub praktyka językowa naruszają pewne zasady fundamentalne.
  2. Wydawnictwa poprawnościowe nie powinny ignorować powszechnych faktów językowych. Ostatecznym sędzią w sprawach językowych jest i zawsze będzie społeczność używająca tego języka. Normatywiści zresztą ciągle uginają się pod naciskiem uzusu, i jest to zjawisko jak najbardziej pożądane. Właśnie dlatego nie sposób ganić wyrazu dokładnie w znaczeniu właśnie tak, zżymać się na będzie potrafił, albo udawać, że w języku polskim nie istnieje wyraz se. Są to formy powszechnie używane, a czasy, gdy wąska grupa uważająca się za językowych liderów próbowała (często bezskutecznie) narzucać innym językowe zwyczaje, odeszły do przeszłości. Dziś na kształt ogólnego języka wpływają w większym stopniu media o zasięgu ogólnokrajowym niż wąska grupa uważająca się za autorytatywną. Wydawnictwa poprawnościowe mają zaś przede wszystkim charakter deskryptywny i powinny opisywać to, co w języku rzeczywiście ma miejsce. WSPP w niektórych punktach stosuje się do tej dyrektywy, w innych jednak autorzy folgują swojemu własnemu językowemu wyczuciu, niepopartemu zwyczajem większości Polaków. Takie rozbieżności należy eliminować w coraz większym stopniu.
  3. Istnieje kilka norm językowych. W WSPP słusznie oddzielono normę wzorcową od użytkowej (potocznej). Jest to olbrzymi krok naprzód w porównaniu z sytuacją, gdy istniało jedno, jedynie słuszne rozstrzygnięcie. W rzeczywistości istnieje cała gama przejść między obiema normami i autorzy Słownika podkreślają to w wielu miejscach. Istnieją też warianty form wyrazowych, często nieróżniące się lub mało różniące się normatywnie i stylistycznie. Wynika to ze specyfiki naszego języka, zwłaszcza ostatnich czasów. M. Naleziński oczekuje zdaje się rozstrzygnięć jednoznacznych i w tym na pewno nie może liczyć na poparcie. Silne zróżnicowanie stylistyczne języka, a co za tym idzie, tworzenie wielu norm językowych dostosowanych do konkretnej sytuacji, a także istnienie dwóch czy nawet większej ilości równoprawnych wariantów, dobrze odbija rzeczywistość językową i odpowiada oczekiwaniom rzesz użytkowników (choć może budzić niechęć u jednostek). Innymi słowy, w określonych przypadkach istnieć będą (podobnie jak dziś istnieją) rozstrzygnięcia wariantowe i nie można domagać się rozstrzygnięć jednoznacznych.
  4. Oddzielić należy zdecydowanie kwestie typowo ortograficzne od typowo poprawnościowych. Język mówiony (niekoniecznie w znaczeniu „kolokwialny”) jest częstszym i pierwotniejszym sposobem przekazu myśli i mógłby świetnie funkcjonować nawet bez istnienia jakiejkolwiek formy pisanej. W normalnych warunkach forma pisana jest jedynie odbiciem języka, którym ludzie posługują się w życiu, a więc języka mówionego. Przypadki, gdy forma pisana wpływa na formę mówioną, należą do nietypowych i rzadkich. W szczególności, nie zasługują na akceptację propozycje zmiany wymowy jakiegoś wyrazu w oparciu o jego ortografię (np. wprowadzenia terminu Chilia, wymawianego przez ch jak w Chiny, zamiast Chile, wymawianego Czile). Wątpliwe, aby tego typu postulaty miały jakąkolwiek szansę na realizację. A nawet gdyby trafiły do wydawnictw poprawnościowych, nikt by się do nich nie stosował (może poza pojedynczymi fanatykami).
  5. Z punktu poprzedniego wynika, że uznanie danego słowa za polskie (lub nie) nie może być związane z jego pisownią (np. wyrazów attaché czy Chile), i w tym punkcie w sposób bardzo zdecydowany i nieugięty należy przeciwstawić się stanowisku M. Nalezińskiego. Słowo jest polskie ex definitione, jeśli używane jest w języku polskim i zrozumiałe dla większości użytkowników języka polskiego. Jego ortografia czy nawet odmiana nie ma tu nic do rzeczy. Zupełnie innym problemem jest zaś dostosowanie odmiany takiego słowa czy jego ortografii do polskich zwyczajów (nie: dostosowanie wymowy do ortografii, chyba że w zupełnie izolowanych wypadkach) – na tej niwie istotnie pozostaje wiele do zrobienia. O zasadach, których autor tego tekstu przestrzega w przeciwieństwie do M. Nalezińskiego, kierującego się często osądami arbitralnymi i zupełnie pozbawionymi rozsądnych argumentów, będzie mowa niżej.
  6. Zdecydowanie odrzucić należy szeroko pojęte kwestie estetyczne (np. nie można w pełni zgodzić się ze stwierdzeniem „terminy geograficzne powinny mieć budowę logiczną i estetyczną” zawartym u M. Nalezińskiego). Postulaty należy motywować w inny sposób.
  7. Całkowicie chybione są próby wprowadzania do języka wyrazów dotąd nieznanych Polakom (np. *emajl, *europ, *Ukrain), tylko dlatego, że z jakichś powodów spodobały się jednostce. Taką postawę należy określić jako śmieszną i naiwną. Nawet konserwatywna Rada Języka Polskiego zmienia swoje stanowisko, gdy jakaś forma uważana wcześniej za błędną znajdzie się w powszechnym użyciu. A zatem domaganie się usunięcia form znanych i zastąpienia ich nieznanymi, wymyślonymi, nie doprowadzi nigdy do jakiegokolwiek celu. Wielka szkoda, że M. Naleziński nie potrafi zrozumieć tego prostego faktu, marnotrawi swój czas i energię, a wysyłając redaktorom czasopism swoje elaboraty z propozycjami wprowadzenia jakiegoś jego dziwoląga na miejsce znanego słowa polskiego, upstrzone w dodatku licznymi dywagacjami nie na temat, tylko zniechęca adresatów do zajmowania się sprawami językowymi i w ten sposób skutecznie szkodzi działalności innych, którzy nie udają domorosłych maniakalnych słowotwórców, lecz rzeczywiście stoją na straży poprawności języka polskiego.
  8. Wreszcie domaganie się usunięcia jakiegoś słowa ze słownika (np. lizing, pisanego też leasing) tylko dlatego, że u pewnych jednostek budzi on wątpliwości estetyczne, jest jedynie narażaniem na szwank własnego autorytetu. Język jako narzędzie porozumiewania się jest zjawiskiem społecznym, a nie jednostkowym. To, co podoba się jednym, nie musi podobać się drugim. I na odwrót. O tym, co przeważy, zadecyduje praktyka, nigdy odgórne rozstrzygnięcia. A dany wyraz zostanie usunięty ze słownika nie wtedy, gdy przestanie się podobać jego autorowi, ale wtedy, gdy wyjdzie z powszechnego użycia.
Propozycje zgodne z obowiązującą normą

Mirosław Naleziński zupełnie niepotrzebnie roztrząsa na swojej witrynie problemy już uregulowane w wydawnictwach poprawnościowych, m.in. w Wielkim słowniku poprawnej polszczyzny. Bardzo utrudnia to korzystanie z jego witryny, bywa też mylące (celowo?) dla odwiedzających jego witrynę w poszukiwaniu oficjalnie uznanych wskazówek poprawnościowych. Należałoby zdecydowanie oddzielić uwagi o popełnianych przez Polaków błędach językowych od propozycji uznania określonych form za poprawne.

I tak, na stronie dotyczącej nazw geograficznych umieszczono uwagi w rodzaju:

Wszystkie tego rodzaju wątpliwości są już uregulowane w słownikach. Również okoliczniki miejsca podające nazwę dzielnicy miasta na ogół wyraża się miejscownikiem z przyimkiem na. Zupełnie inną sprawą jest, czy Polacy rzeczywiście tych norm przestrzegają. Bieżący artykuł dotyczy jednak tego tematu jedynie w małym stopniu.

Na stronie dotyczącej innych terminów znajdują się m.in. uwagi w rodzaju:

Jak słusznie również zauważa M. Naleziński, formy Reuter’s, agencja Reutersa są niepoprawne – obowiązuje jedynie agencja Reutera. Nie wiedzą o tym jednak spikerzy TVN24, choć pisze o tym wyraźnie WSPP. Ponadto (GJ) autorom napisów informacyjnych w TVN24 zdarza się używać ortografii Texas (nawet w Texasie!) zamiast Teksas. Jest to praktyka błędna, rażąca (przypomina pisownię sex z murowego graffiti), świadcząca o tym, że na odpowiedzialnych stanowiskach zatrudnia się ludzi o niedostatecznym poziomie wiedzy i kultury językowej.

Mirosław Naleziński proponuje wyraz bezkresie analogiczny do bezludzie, zadupie, synonim wyrazu literackiego bezkres. Pytanie, czy ktokolwiek takiej formy używa. Jeśli tak, należy umieścić go w słownikach. Jeśli zaś nie, nie ma takiej potrzeby. Analogiczne uwagi można mieć odnośnie innych nowotworów, jak antypoda (o człowieku), bitelska, blanik, bublia, dogaresa, dymaka, dymajło, fitnesa, fitneska, girlasa, girlaska (jednak raczej girlsa), gratis, gratiska (o człowieku), herosa, heroska, matiasa, matroska, myśliwa, radioekspres, sedeska, teleekspres (taki rzeczownik pospolity nie istnieje, a nazwy własne nie muszą być spolszczane), toksyk, toplaska, toplesa, topleska, welingtony, wojskowa. Aby takie formy rzeczywiście rozpowszechniły się w języku i trafiły do słowników, potrzebny jest nietuzinkowy literat, który posłuży się nimi w swojej twórczości i znajdzie naśladowców, a nie postulaty wysyłane tu i ówdzie. Sugerować by więc wypadało oddzielenie tych potencjalnych wyrazów w osobną grupę.

Poprzeć trzeba w pełni M. Nalezińskiego w odniesieniu do formy radiów, D lm od radio. Forma taka jest jedyną dopuszczalną regułami polskiej deklinacji (por. studio – studiów) i znalazła się w WSPP, choć praktycznie nie jest używana (być może przeszkadza derywat radyjko, sugerujący D lm radyj). Przy okazji: miejscowniki w studio, w radio są już dziś przestarzałe i powinny w pełni ustąpić miejsca formom odmiennym w studiu, w radiu.

Spolszczenia

Zgodnie z tym, co napisano powyżej, wyraz jest polski, jeśli używa się go w polskich tekstach i jeśli jest zrozumiały dla większości użytkowników języka polskiego. Pochodzenie wyrazu, a także jego pisownia, nie ma tu nic do rzeczy. M. Naleziński z niezrozumiałych powodów posługuje się inną definicją, wprowadzającą w błąd czytelnika jego stron.

Polskie wyrazy zapożyczone można podzielić na kilka grup w zależności od stopnia ich przyswojenia.

Dodatkowo uwagę należałoby poświęcić wyrazom złożonym. Przyjmuje się tu zasadę, że nie wolno łączyć elementów ortograficznie nieprzyswojonych z przyswojonymi. Za wyjątkowo rażącą trzeba więc uznać formę bizneswoman. Taki zapis powinien być zdecydowanie zastąpiony oryginalnym businesswoman, albo też, co bardziej polecane, wyraz ten powinien zostać zastąpiony polskim derywatem biznesmenka.

W przeciwieństwie do M. Nalezińskiego autor nie widzi żadnego racjonalnego powodu, aby przy spolszczaniu obcych wyrazów zmieniać w sposób znaczący ich oryginalną wymowę, a w szczególności aby zmieniać samogłoskę -i- na -y- po t, d, r. Grupy z -i- nie są już dziś egzotyczne dla Polaków, a nasz język rekonstruuje je często w wyrazach zapożyczonych, w których kiedyś obowiązywały grupy z -y-. Język polski wyraźnie obecnie preferuje -ti-, -di-, -ri- w wyrazach zapożyczonych, np. diwa, dinar, dintojra, festiwal, ring, tik. Niektóre formy dawniej używane z -y- mają obecnie -i-: dinozaur, a nie dynozaur, dingo, a nie dyngo, riksza obok starszego ryksza, Hare Kriszna obok starszego Hare Kryszna. Propozycja M. Nalezińskiego sprzeczna jest więc z obecnym tendencjami. Podobnie zachowują się dziś często także spółgłoski c, s, z, cz, dż, sz, ż. Z kolei grupy -ly-, -ky-, -gy- ulegały zwykle zmianie przy spolszczaniu do -li-, -ki-, -gi-, jednak i ta reguła też przestaje powoli obowiązywać. Przykłady wyrazów zawierających takie grupy zebrano na osobnej stronie.

Spolszczenia nazw geograficznych i pochodnych

Wśród postulatów M. Nalezińskiego liczną grupę stanowią spolszczenia nazw geograficznych. Niektóre są godne uwagi i poparcia, zwłaszcza gdy zmiana polegać ma jedynie na spolszczeniu pisowni:

Inne przykłady omówiono w słowniku poprawnościowym. Tu warto jeszcze tylko wspomnieć, że przymiotnik turecki jest dwuznaczny (GJ). Odnosi się albo do Turcji i narodu ją zamieszkującego, albo do całej grupy pokrewnych językowo ludów, w skład której oprócz Turków wchodzą także Tatarzy, Azerowie, Turkmeni, Kazachowie, Uzbecy, Kirgizi, Jakuci, Czuwasze i in. Problem zaczyna się, gdy mówimy język turecki. Czy chodzi o język Turków z Turcji, czy też może o jeden z języków innych wymienionych narodów? Sytuacja ta , bo skoro podobnego problemu nie mają Rosjanie (турецкий : тюркский) ani Anglicy (Turkish : Turkic), dlaczegóżby mieliby go mieć Polacy? Najrozsądniej odnieść przymiotnik turecki do Turcji i Turków, a dla spokrewnionych ludów stosować termin turkijski. Ten wyraz pomysłu autora artykułu, o czym się z radością przekonał, jest też z rzadka używany w literaturze (zob. np. tutaj).

Wątpliwości wzbudzają inne propozycje zmian. Warto się bowiem zastanowić, czy w dobie integracji europejskiej i globalizacji jest potrzeba tworzyć byty ponad miarę i nadawać polskie nazwy miastom i państwom stosunkowo rzadko wzmiankowanym w polskich tekstach. Tu wymienić można:

Inne propozycje są często szokujące i nie zasługują na poparcie, gdyż rażąco sprzeciwiałyby się tradycji i praktyce językowej:

Przyrostek -ec tworzący nazwy członków narodowości

Wbrew opinii M. Nalezińskiego przyrostek -ec tworzący nazwy niektórych narodowości nie ma znaczenia pejoratywnego. Nazwy w rodzaju Ukrainiec, Słoweniec, Słowiniec, Niemiec, Nieniec są silnie zakorzenione w naszym języku. Nie ma więc powodu ani potrzeby lansowania nowotworów językowych w rodzaju *Ukrain, *Słowen, *Słowin (czy również *Niem? *Nien?).

Z drugiej strony trzeba jednak przyznać, że wyraz Afganiec został wyparty przez Afgańczyk (NSPP dopuszczał też Afgan). Problem w tym, że oczekiwane na mocy analogii wyrazy typu *Ukrain czy *Ukraińczyk brzmią obco i nie mają żadnej tradycji. Przyrostek -ec jest martwy w funkcji tworzenia nazw członków narodowości i dlatego wtedy warto będzie wrócić do tematu dopiero, gdy ktoś podchwyci pomysł M. Nalezińskiego.

Spolszczenia innych zapożyczeń

Nie przekonują propozycje M. Nalezińskiego takie jak:

Na szczególną uwagę zasługuje wyraz e-mail. Obecnie słowniki notują także zgodną z wymową formę mejl, którą dopuszczono na mocy specjalnej decyzji RJP. Nie ma powodu, aby zapożyczenie to tępić, w dodatku, że na gruncie języka polskiego uzyskało ściślejsze znaczenie niż w oryginale: po angielsku mail to poczta (w znaczeniu listy, paczki itd.), natomiast polskie słowo mejl oznacza wyłącznie pocztę elektroniczną. Warto też zwrócić uwagę na przynależność tego rzeczownika do rodzaju męskiego żywotnego w języku potocznym: wysłałem mejla, dostałem mejla. M. Naleziński proponuje e-poczta, ale na taką propozycję należy spojrzeć nieprzychylnie. Składa się ono bowiem ze skrótu angielskiego wyrazu electronic oraz polskiego wyrazu poczta, a tego rodzaju hybrydy nie są na ogół uznawane za poprawne. Elementu e- nie można łączyć z polskim wyrazem elektroniczny: po polsku mówimy bowiem poczta elektroniczna, a nie elektroniczna poczta.

Wszystkie postacie inne niż e-mail i mejl (także częsta *mail) są błędne. Uwaga ta dotyczy też form nieistniejących, wymyślonych przez M. Nalezińskiego, który ma tylko pozornie na celu walkę o zgodność pisowni z wymową, bowiem wbrew składanym deklaracjom i bez jakichkolwiek sensownych argumentów nie przyjmuje do wiadomości, że sprawa wyrazu mejl została już definitywnie i pozytywnie zakończona. Zamiast przyjąć ze zrozumieniem decyzję RJP, usiłuje przekonywać swoich czytelników, że powinni odrzucić tę zgodną z wymową pisownię i w ogóle wyraz mejl, tak przecież rozpowszechniony w dzisiejszej polszczyźnie, i zastąpić go wymyślonym przez niego nowotworem *emajl (u naszych południowych sąsiadów wyraz taki istnieje, lecz znaczy ‘emalia’). Rozsyłane przez niego listy z informacją, jakoby redaktorzy tekstów, zwłaszcza drukowanych, mieli wybór pomiędzy istniejącą formą mejl a wymyśloną *emajl, zawierają więc nieprawdę i powinny być ignorowane.

Używa się także czasownika mejlować ‘wysyłać mejle’. Proponowane przez M. Nalezińskiego nadawać e-pocztę jest za długie i dlatego nie do zaakceptowania z uwagi na częste użycie. E-mailować słusznie razi choćby z uwagi na nieprzyswojoną postać graficzną, *emajlować jest nie do przyjęcia z uwagi na panującą wymowę. Nie warto popierać również nowotworu e-pocztować choćby z uwagi na połączenie angielskiego skrótu e- z polską resztą, z uwagi na brak wyrazu pocztować w języku polskim, a wreszcie z uwagi na to, że wyraz taki nie istnieje (istnieje natomiast wyraz mejlować).

Wybór jednego z istniejących wariantów

Nie przekonują próby narzucania jedynego poprawnego wariantu w sytuacji, gdy w użyciu istnieją dwie formy, równie rozpowszechnione, jak dzieje się to w wypadku wyrazów kemping, mafiozo, pinezka, silikon, standard, striptiz i in. Zob. jednak recykling.

Zdecydowanie odrzucić należy wszelkie wywody pseudoetymologiczne, jakie można wyczytać na jednej ze stron internetowych M. Nalezińskiego, który przytacza przykłady istnienia drugiej przesuwki germańskiej niemającej absolutnie żadnego, nawet pośredniego, związku z wyborem między standard a standart (równie związane byłoby np. przytaczanie przejścia średniochińskiego da w dzisiejsze mandaryńskie [ta] ‘wielki’). Zdecydowany sprzeciw wzbudza postulat uznania za niepoprawne form standard, standardowy, czego M. Naleziński domaga się pośrednio (bez żadnego właściwie uzasadnienia). Zgodzić się z nim można natomiast (pomijając jego przydługą, niepotrzebną i nieskuteczną argumentację), że nie ma podstaw, aby uznawać dziś jedynie standard i standardowy za warianty poprawne.

Problemy z odmianą

Wątpliwości fleksyjne

Uwaga wstępna. W języku polskim istnieje kategoria deprecjatywności. Istnienie jej oznacza, że teoretycznie każdy rzeczownik rodzaju męskoosobowego, który ma formę męskoosobową mianownika liczby mnogiej, może także tworzyć poprawną formę niemęskoosobową. Np. zwykłym M lm od chłop jest forma (ci) chłopi, ale obok niej funkcjonuje także nacechowane (te) chłopy. Takich form jak doktory, profesory, ministry, adwokaty, Cygany nie należy więc określać jako niepoprawne, a przecież autorzy WSPP tylko niektóre z tych form cytują jako ekspresywne. Formy takie niosą określone, dodatkowe znaczenie (najczęściej negatywne) i nie można ich używać w stylu neutralnym. Istnieją jednak rzeczowniki, w których formy niemęskoosobowe są częstsze od normalnych (np. chłopaki obok rzadkiego chłopacy; te anioły obok starszego i rzadszego ci aniołowie i całkiem już archaicznego ci anieli), a nawet jedyne istniejące (np. karły). W tym ostatnim przypadku o rodzaju męskoosobowym świadczy tylko forma biernika liczby mnogiej (widzę karłów).

Form męskoosobowych nie należy dorabiać na siłę (karli? karłowie?), ani nie należy używać form niemęskoosobowych, gdy wyraz nie oznacza osoby (dlatego tylko ci roślinożercy, choć wyraz odnosi się tylko do zwierząt!). M. Naleziński zdaje się nie przestrzegać tych zasAd. Wyraz gwiazda oznacza bądź ciało niebieskie, bądź osobę wyróżniającą się pod jakimś względem. W celowniku i miejscowniku lp przybiera on nieregularną postać gwieździe. M. Naleziński proponuje, aby w znaczeniu osobowym przyjąć za poprawną formę regularną gwiaździe. Nie wiadomo, czy taki zwyczaj jest praktykowany przez Polaków. Jeśli nie, podobne zalecenie powodowałoby jedynie niczym nieuzasadnioną komplikację. Identyczna uwaga dotyczy również wyrazu ofiara, w tym proponowanej formy wyrazowej ofiarze w niektórych użyciach.

Postać organa jest dopuszczona w WSPP obok formy organy w pewnych znaczeniach. Jest to doskonale zgodne z praktyką językową. Postulat M. Nalezińskiego domagającego się wyłączności formy organa władzy jest zbyt daleko idący i niepotrzebny: przecież jeśli ktoś woli archaizującą postać organa, może ją stosować i teraz.

Mirosław Naleziński ma rację, że dopuszczalne są jedynie formy przekonujący i przekonywający, ale nie przekonywujący. Być może warto jednak poczynić związaną z tym problemem pewną istotną uwagę. Czasowniki z zakończeniem ~ywać, ~iwać należały kiedyś do typu odmiany ~ać, ~am, ~a i dlatego dawniejsi autorzy (m.in. Szober) nie wyróżniali ich w odrębną klasę. Dziś jednak większość odmienia się wyłącznie według nowego modelu ~ywać, ~uję, ~uje — formy typu porównywam (zamiast porównuję) brzmią archaicznie. Ze skrzyżowania starego i nowego modelu, a może raczej przez rozszerzenie użycia formantu ~yw~/~iw~ na wszystkie formy, powstał trzeci model odmiany: ~ywać, ~ywuję, ~ywuje (np. porównywuję). Formy takie są uważane dziś za niepoprawne, jednak jest to pewnym uproszczeniem, gdyż są akurat jedynymi możliwymi przy rdzeniu zakończonym na -l: rozstrzeliwać, rozstrzeliwuję, rozstrzeliwujesz, rozstrzeliwujący. Niektóre formy nieuznawane przez normę słyszy się powszechnie, np. dorysowywuję (zamiast dorysowuję). Postacie tego rodzaju mogą się z czasem rozprzestrzenić jeszcze bardziej.

Dość słynnym problemem poprawnościowym jest kwestia biernika zaimka wskazującego rodzaju żeńskiego, a więc widzę książkę czy widzę książkę. Chylić czoło trzeba przed mądrością autorów WSPP, którzy dla normy wzorcowej zarezerwowali postać , zaś dla normy użytkowej – postać . M. Naleziński wyraźnie nie chce zaakceptować takiego postawienia sprawy i domaga się rozstrzygnięcia jednoznacznego. Jest to przejaw postawy konserwatywnej i wręcz rewizjonistycznej, zmierzającej do przywrócenia stanu rzeczy, który obowiązywał dawniej i który słusznie zarzucono. Kiedyś forma jako nieregularna (por. widzę tamtą, ją, swoją itd.) wyjdzie zupełnie z użycia i zostanie zastąpiona przez także w języku najwyższej próby. Procesowi dochodzenia do takiego stanu nie należy zbytnio przeszkadzać, zresztą na ogół jest to bezskuteczne.

Zob. też hominid.

Użycie wołacza w funkcji mianownika

Zjawisko to występuje w języku potocznym i dotyczy nie tylko imion własnych. M. Naleziński słusznie zwraca uwagę, że używa się np. form gościu czy teściu. WSPP nie odnotowuje tego przy poszczególnych artykułach hasłowych. W haśle problemowym WOŁACZ zwraca się uwagę na zastępowanie wołacza przez mianownik (np. Krzysztof, daj spokój), nie ma jednak nigdzie mowy o zjawisku odwrotnym (np. przyszedł Krzysiu). Nawiasem mówiąc, dziwi, że M. Naleziński słusznie popiera takie formy potoczne jak ten gościu, ale jednocześnie zżyma się na gdzie poszedł. W odczuciu autora to właśnie ta druga forma jest łatwiejsza do zaakceptowania nawet w języku starannym.

Wyrazy nieodmienne

Tendencją rozwojową języka powinno być usuwanie nieodmienności wyrazów wszędzie tam, gdzie to wykonalne. Nieodmienne mogą pozostawać przede wszystkim niektóre imiona własne. M. Naleziński troszczy się o to, aby szereg używanych w naszym języku wyrazów uzyskało postać pozwalającą na odmianę i w tym należy go generalnie poprzeć. Widać tu jednak proces, a nie nakaz, widać wariant, a nie jedyne dopuszczalne rozwiązanie. Niemniej jednak słowniki powinny zalecać postać odmienną wszędzie tam, gdzie to możliwe.

Wyraz atelier powinien być zgodnie z normą wymawiany [atelje], co uniemożliwia jego odmianę w języku polskim. M. Naleziński słusznie zauważa, że w tym wypadku pomaga jedynie zmiana wymowy, to znaczy odczytywanie tego wyrazu zgodnie z ortografią, a więc [ateljer]. Autor tego tekstu jest generalnie przeciwnikiem takich metod, jednak w tym wypadku nie ma innej możliwości, istnieją analogie (typu fryzjer), a w końcu istnieją osoby wymawiające ten wyraz [ateljer], nawet jeśli jest to dziś ganione (i to przekonuje najbardziej, por. podobną niezgodność z oryginalną wymową w przypadku wyrazu bungalow przyjętą na zasadzie uszanowania praktyki językowej). Dopuścić zatem należy wymowę [ateljer] i odmianę atelieru, atelierowi itd., na razie na zasadzie wariantu fakultatywnego.

Troski wymaga również przeoczony przez M. Nalezińskiego wyraz attaché. Należałoby dopuścić oboczny termin atasz (GJ), utworzony metodą derywacji wstecznej od istniejącego terminu ataszat ‘urząd atasza’, dziś ‘urząd attaché’.

Podobnie jak M. Naleziński, autor nie widzi przeszkód, aby dopuścić, czy wręcz zalecić, odmianę następujących wyrazów: awokado, bordo (rzeczownik, nazwa koloru analog. do czerń, biel itd.), bordowawy, bordowić, bordowieć, bordowy, eldorado, logo, wideo.

Mirosław Naleziński proponuje odmienną formę *europ zamiast euro; ta nazwa waluty jest przyjęta w takiej formie we wszystkich językach europejskich, nie ma też żadnego powodu, dla którego język polski miałby wyłamywać się z międzynarodowych standardów. W języku potocznym niektóre jednostki miar i nazwy walut używa się w formie nieodmiennej z liczebnikiem. Tego typu połączenia uważa się za niepoprawne: 100 gram wódki, daj mi sto złoty, świadczą one jednak o wyraźnej tendencji istniejącej w języku. Pełną analogię do euro stanowi kilo. Dlatego dialog w rodzaju proszę pięć kilo ziemniaków – płaci pan pięć euro nie szokuje i jest zgodny z poczuciem poprawności językowej.

W tych rzadkich przypadkach, gdy euro używane jest bez liczebnika, pozostaje ono i dziś odmienne, przynajmniej w praktyce języka potocznego: formy eura, euru, eurem, o eurze, płacić w eurach są w pełni zgodne z polskim systemem fleksyjnym. Nic nie przeszkadza także w słowotwórstwie: banknot pięćdziesięcioeurowy. Jednym słowem, nic nie usprawiedliwia wymyślania nowo(po)tworów językowych w rodzaju europ, europka, europówka, banknot europowy itd. Imiona zaś Europ, Europa, Europia, proponowane przez M. Nalezińskiego, świadczą chyba tylko o jego żartobliwym podejściu do zagadnienia.

Wyraz igloo wymawiany jest w języku polskim na ogół [iglo] i zgodnie z zaleceniami pozostaje nieodmienny. M. Naleziński proponuje odmienną formę *iglos. Ja pod taką propozycją nie podpiszę się z prostego powodu – nikt obecnie tak nie mówi. W użyciu jest forma iglo i tak powinien też ten wyraz wyglądać w pisowni. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby dopuścić jego odmianę: igla, iglu itd.

Mirosław Naleziński słusznie zaleca odmianę wyrazu kakao, co zostało wreszcie uznane za dopuszczalne w najnowszych publikacjach (podobnie jak M. Naleziński autor tego artykułu poszedłby dalej i wyraźnie zalecił odmienianie tego wyrazu). Szkoda, że autorzy WSPP pominęli przy tym formę miejscownika. Oczywiście M. Naleziński ma rację, że powinno się mówić o kakau. Uzus jednak wykształcił formę nieregularną o kakale, której nie można potępiać z dwóch powodów. Po pierwsze jest to forma rozpowszechniona (a przyczynę powstania takiego dziwolągu trzeba widzieć w upartym trzymaniu się tezy o nieodmienności kakaa przez lata przez językowych normodawców). Po drugie stanowi podstawę słowotwórczą dla derywatu kakałko, notowanego przez najnowsze słowniki (w tym WSPP). Wyraźnie zalecana powinna być również odmiana wyrazu rodeo, tym razem z regularną odmianą: C rodeu, Ms o rodeu. Dziwne, że choć WSPP warunkowo dopuszcza odmianę tego wyrazu (to jednak za mało), nie podaje akurat tych form, które mogłyby sprawić rzeczywiste problemy użytkownikom.

Formy nieodmienne w nazwach urzędowych

Mirosław Naleziński proponuje tu rozszerzenie zakresu stosowalności form nieodmiennych, postulując np. *Urząd Miejski Gdynia zamiast Urząd Miejski w Gdyni. Autor tego tekstu jest zdecydowanie przeciwny tego typu zaleceniu, gdyż formy nieodmienne są tu rażące i sprzeczne z duchem języka i właśnie należałoby je eliminować. Poza tym proponowana postać jest wadliwa gramatycznie, w przeciwieństwie do dopuszczalnej formy Urząd Miasta Gdynia.

Odmienne nazwy miejscowości w szyldach spełniają czasem istotną funkcję informacyjną. Przykładowo, odmiana nazwy miejscowości Siepraw może być przedmiotem dylematów. Może ten Siepraw, tego Sieprawa (1), może ten Siepraw, tego Sieprawia (2), a może ta Siepraw, tej Sieprawi (3)? Postać mianownika odczyta przejeżdżający gość ze znaku drogowego. Aby natomiast ustalić wzorzec odmiany (i rodzaj gramatyczny) powinien podjechać pod lokalny urząd gminny: postać w Sieprawiu poinformuje go, że prawdziwa jest hipoteza druga.

Gdyby przyjąć propozycję M. Nalezińskiego, nasz gość zostałby pozbawiony możliwości weryfikacji swoich hipotez. Nieznajomość zaś typu odmiany nie przekreśla w żaden sposób zdolności skontaktowania się z wójtem Sieprawia bądź z jego urzędnikami. W adresie listu i tak bowiem form miejscownikowych nie używa się.

Podany przez M. Nalezińskiego przykład Port Lotniczy Gdańsk Rębiechowo nie jest dobrym argumentem, gdyż Gdańsk Rębiechowo to nazwa własna portu lotniczego. Podobnie jest w wypadku nazwy Port Lotniczy Warszawa Okęcie. Nie ma natomiast urzędu miejskiego o własnej nazwie Gdynia, może być co najwyżej Urząd Miejski w Gdyni, albo też Urząd Miasta Gdynia (zamiast tradycyjnego Urząd Miasta Gdyni). W tym ostatnim określeniu mamy bowiem określenie miasto Gdynia.

Słowotwórstwo

Szereg postulatów M. Nalezińskiego w zakresie słowotwórstwa można uznać za ciekawe, inne jednak kłócą się z tradycją.

Rodzaj żeński od biznesmen to ponoć bizneswoman. Forma ta, występująca w WSPP (choć już nie zalecana jak w NSPP), jest przede wszystkim rażąca ortograficznie, gdyż stanowi eklektyczny konglomerat części spolszczonej i niespolszczonej. M. Naleziński proponuje formę *biznesa, która jest prawdę mówiąc czysto teoretyczna i wątpić należy, czy ktokolwiek jej używa. Skrytykować należy postać businesswoman, a zwłaszcza ortograficzny dziwoląg bizneswoman. Nic chyba nie stoi na przeszkodzie, aby za najpoprawniejszą uznać realnie istniejącą i używaną formę biznesmenka, wzmiankowaną także w WSPP (choć opatrzoną etykietą „potocznie”).

Poprzeć można również wyraz malowalny przytaczany przez M. Nalezińskiego. Swego czasu walczono z rozprzestrzeniającym się sufiksem -alny, co było jednak chyba jedynie objawem nieuzasadnionej rusofobii. Wyrazy z -alny i tak szerzą się w języku, a sam sufiks ma zwykle przejrzyste i dobrze zdefiniowane znaczenie ‘dający się…’ (np. mierzalny, odnawialny, policzalny, poznawalny, przewidywalny, przyswajalny, rozpoznawalny, rozpuszczalny, słyszalny, widzialny, wyczuwalny, wykonywalny, zauważalny). Mimo obcego pochodzenia przystępuje on dziś zarówno do wyrazów obcych (absurdalny, definiowalny, globalny), jak i rodzimych (grzebalny, jadalny, namacalny, opłacalny). Nie ma powodu, aby w jakikolwiek sposób piętnować tworzenia innych analogicznych derywatów.

Analogiczne uwagi dotyczą przyrostków -ant i -ator, znanych i używanych do tworzenia nowych wyrazów nawet w języku bardzo potocznym (np. w dowcipie towar macany należy do macanta), stąd godny poparcia jest derywat molestator.

Nie ma chyba powodu, aby krytykować derywat potomkini. Choć słowo to nie jest omówione w WSPP, trafia się w żywym języku. Proponowany natomiast przez M. Nalezińskiego wyraz *potomka nie ma, jak się wydaje, tradycji językowych. Trudno więc też wyraz ten na siłę i wbrew tradycji dodawać do słownika.

Wątpliwości słowotwórcze wzbudza czasem wybór między -ista i -ysta. Skoro dla wyrazu hobby przyjęto za poprawny derywat hobbysta, zaś dla wyrazy lobby – lobbysta, również dla rugby należałoby chyba przyjąć rugbysta (jak proponuje M. Naleziński), a nie rugbista, jak chcą autorzy WSPP. (GJ) Zupełnie inną sprawą jest, że skoro większość wymawia wyraz podstawowy jako [ragby], należałoby dopuścić oboczną pisownię ragby i w konsekwencji również ragbysta.

Inne problemy poprawnościowe

Imiona

Należałoby przyjąć i konsekwentnie stosować zasadę, że spolszczamy (w zakresie pisowni i wymowy) wszystkie imiona używane w Polsce.

Imion Inez i Santia zabrakło w WSPP. Propozycje Inesa i Sancja są być może ciekawe, ale przecież imiona te są w Polsce nieużywane, a nawet nie są zbyt często spotykane w polskich tekstach, i dlatego najlepiej pozostawić je w postaci oryginalnej. Póki co z równym powodzeniem można postulować zamianę imienia Jennifer na Dżenifera…

*Wiliam budzi opory, gdyż jeśli imię to jest używane w Polsce, to chyba tylko w wypadkach skrajnie rzadkich; skoro jednak spolszczamy nazwisko wielkiego dramatopisarza do postaci Szekspir, nie ma przeszkód, aby i imię zapisywać zgodnie z jego obecną wymową, a więc jako Uiliam, ewentualnie Uyliam; niezależnie od tego jak dziwnie wyglądają tego typu zapisy, oddają one wymowę, co przecież jest nadrzędnym celem ortografii; można więc i należy się do nich przyzwyczaić.

Zob. też Ałła.

Wyrazy pominięte w słownikach

WSPP pomija słowo gibon. M. Naleziński słusznie zauważa, że dominuje obecnie wymowa z pojedynczym -b-, dlatego formę gibbon można uznać za przestarzałą.

Podobna uwaga dotyczy terminu guturalny. WSPP tu milczy, zaś Słownik języka polskiego pod red. Szymczaka podaje taką właśnie formę. Inna sprawa, że równie często używa się formy gutturalny (wymawianej z podwójnym -tt-).

Kolejnym brakującym wyrazem jest host. W odróżnieniu od M. Nalezińskiego autor niniejszego artykułu nie spotkał się jednak ze znaczeniem ‘gospodarz przyjmujący gości’. Termin ten jest natomiast używany w znaczeniu ‘komputer główny w sieci’. Oczywiście jest to wówczas wyraz rodzaju męskonieosobowego (stąd liczba mnoga te hosty).

Słowniki nie notują wyrazu controlling. O ile to coś innego niż kontrola, powinno być jednak kontroling (GJ).

Termin niekumaty ‘nierozgarnięty’, choć znany powszechnie, nie jest notowany w słownikach, gdzie należałoby go wprowadzić.

Z terminem rollboard nie spotkał się ani autor tego artykułu, ani autorzy słowników. Jeśli jest on jednak używany, to spolszczenie rolbord jest oczywiste.

W WSPP i WSO nie zagościło też słowo suwenir. Jak słusznie zauważa M. Naleziński, słowu temu należałoby nadać polską ortografię, z drugiej jednak strony trudno nie zauważyć, że wyraz ten powoli odchodzi w językowy niebyt.

Brak w WSPP hasła śmigus-dyngus. Jak słusznie zauważa M. Naleziński, spotyka się błędną wymowę *śmingus-dyngus, którą należałoby napiętnować.

Pominięto także triatlon (choć jest biatlon). Pisownia triathlon nie powinna być dopuszczalna (podobnie jak niedopuszczalna jest pisownia biathlon).

WSPP pomija wyraz unit, a szkoda, bo notuje go WSO, a sposób wymowy może rodzić wątpliwości.

W WSPP brak wyrazu wellingtonia, czy też jak chce M. Naleziński, welingtonia. Jeżeli istnieje zwyczaj wymawiania tego wyrazu przez polskie w, postulat jest zasadny i warty uwzględnienia. Jeżeli jednak dominuje wymowa bardziej zbliżona do angielskiej, należałoby wprowadzić pisownię uelingtonia, która dokładniej oddawałaby wymowę. Problem jednak w tym, że wyraz ten wyszedł z użycia. Roślinę o tej nazwie określa się dziś jako mamutowiec. Może więc stanowisko autorów słowników i encyklopedii, w których hasła tego nie ma, należy uznać za słuszne.

Na próżno szukać również wyrazu żelbet. Jak słusznie zauważa M. Naleziński, albo żelazobeton, albo żelbet, ale nie żelbeton, o czym WSPP czytelnika nie informuje. Hasła żelazobeton, żelbetowy, żelazobetonowy również znikły z WSPP, choć były obecne w NSPP.

Frazeologia i kolejność wyrazów

Mirosław Naleziński oburza się na wyrażenia rok czasu, miesiąc czasu, tydzień czasu itd. Połączenia takie potępia również WSPP (gani także okres czasu i chwilę czasu). Nie można jednak nie zauważyć, że tego rodzaju wyrażenia szerzą się w języku potocznym. W przeciwieństwie do autorów WSPP i M. Nalezińskiego autor tego artykułu dopuściłby ich używanie w normie potocznej (choć nie wzorcowej).

Termin czystki etniczne nie jest wbrew opinii M. Nalezińskiego skandaliczny. To czystki są czymś skandalicznym, a nie wyrażenie, które usiłuje je nazwać. Póki co, nie ma w języku polskim innego wyrażenia równie dosadnego. Jeśli ktoś nie chce, nie musi go używać. Nie wpłynie to w żaden sposób na fakt, że jest ono rozpowszechnione, zwłaszcza w mediach. Trudno też żądać od kogokolwiek, aby wykreślił je ze słownika. Taki słownik stałby się niepełny i pomijałby oczywiste fakty językowe.

Według M. Nalezińskiego zaimek zwrotny się „w tekstach oficjalnych, urzędowych, uroczystych (w zdaniach orzekających) powinien występować wyłącznie po słowie z nim związanym”. Trudno zgodzić się z taką opinią, a wręcz przeciwnie, poprzeć należy tych, którzy domagają się ruchomości zaimka się i przestrzegania zasady umieszczania go przed czasownikiem wszędzie tam, gdzie to możliwe (a więc nie bezpośrednio po pauzie). Naganne jest również nadmierne akcentowanie odrębności tzw. tekstów oficjalnych. Współczesną tendencją jest raczej zbliżenie urzędniczego bełkotu do języka kolokwialnego i tendencja ta jest dobra, bo ułatwia zrozumienie urzędników przez zwykłych obywateli. Niepotrzebne unieruchamianie formy się w pozycji po czasowniku jest przejawem wpływu języków obcych (rosyjskiego) na polszczyznę i jest to również argument za unikaniem takiego zwyczaju w każdej sytuacji, w tym w tekstach uroczystych.

W pełni natomiast zgodzić się należy z naganną oceną wyrazów złożonych typu speckomisja, specustawa itd. (więcej przykładów na stronie internetowej M. Nalezińskiego). Wyrazów tego typu nie notuje zresztą WSPP.

Neguję również snobistyczne i rodzące złe skojarzenia wyrażenia typu menedżer zasobów ludzkich (GJ) czy Studium Zarządzania Zasobami Ludzkimi. Czyżby nasz drogi kapitalizm doprowadził już do tego, że ludzkie istoty traktowane są jako zasoby, na równi z zasobami naturalnymi typu paliwa kopalne? Termin „zasoby ludzkie” kojarzy się ponadto z więźniami w obozie koncentracyjnym, których przetwarzano (!) na niezłej ponoć jakości włosiankę. Nie wiadomo, czy propozycja M. Nalezińskiego Studium Zarządzania jest dostatecznie precyzyjna, jednak obecna praktyka nazewnicza jest wysoce naganna, wręcz obrzydliwa, i należy walczyć nawet o urzędowy zakaz jej używania.

Dziwi postulat zastąpienia wyrazu tylko przez słowa jedynie albo wyłącznie w dokumentach urzędowych. Podobnie podchodzę do postulatów w rodzaju podczas zamiast w czasie czy w okresie kilku dni zamiast w ciągu kilku dni. W każdym wypadku jednak jest to co najwyżej kwestia stylu języka, a nie dopuszczalności – bądź niedopuszczalności – użycia, i dlatego nie ma potrzeby odnoszenia tego problemu do WSPP czy innych podobnych wydawnictw poprawnościowych.

Znaczenie wyrazów

Mirosław Naleziński protestuje przeciwko związkom w rodzaju biblia bibliofila, biblia internetu, biblia majsterkowicza, biblia seksu. Może nie są to frazeologizmy najwyższych lotów, tak się jednak rozpleniły, że ich ganienie stało się bezcelowe i rażąco sprzeczne z praktyką językową.

Nie za bardzo wiadomo, o co chodzi M. Nalezińskiemu w przypadku clou. Wyraz ten używany jest bowiem w języku polskim wyłącznie w znaczeniu ‘główny punkt programu’, nie zaś jako ‘gwóźdź’, i przypomina łacińskie wyrażenia in spe, in situ, in vitro, in vivo, nota bene, sine qua non, mutatis mutandis, sensu stricto, sensu lato itd. We wszystkich tych przypadkach, także w wypadku clou, chodzi o obce, nieprzyswojone wtręty, charakterystyczne tylko dla określonych stylów języka. Nie ma potrzeby, aby na siłę je spolszczać czy nadawać im administracyjnie określone, niezgodne z praktyką językową znaczenia.

Przeciwstawiać się należy natomiast zdecydowanie próbom ograniczenia swobody używania form zastępczych w rodzaju czemu zamiast dlaczego (i w tej kwestii nie można się zgodzić z M. Nalezińskim). W przekonaniu autora zdania w rodzaju czemu się gapisz, a nawet co się gapisz, zamiast dlaczego się patrzysz są jak najbardziej poprawne, z tym że w normie użytkowej. Podobnie poprawne jest jeden zamiast pewien, jak zamiast gdy lub jeśli, za dużo zamiast zbyt dużo, a także gdzie idziesz zamiast dokąd idziesz (zob. tutaj), i wiele innych, które tu pominięto. M. Naleziński nie wiedzieć czemu nie chce zrozumieć, że język nie jest monolitem i że nie można ganić form swobodnych, akceptowanych przez przygniatającą większość Polaków, i mających długą tradycję w literaturze. Autor tego tekstu jest przekonany, że walka z „niewłaściwym” użyciem czemu, jak czy gdzie jest, jak każda walka z językową praktyką, walką z wiatrakami, a co gorsza odbija się ujemnie na odbiorze innych postulatów, wśród których szereg jest niewątpliwie słusznych.

Mirosław Naleziński protestuje przeciwko wyrazowi dizajn, czy też jak to się go zwykło pisać design na modłę anglosaską, każąc zastąpić go terminem projekt. Jednak użytkownicy języka są głusi na tego typu napominania: wyraz ten stał się elementem słownika naszego języka i nie zmieni tego faktu żaden orędownik poprawnej polszczyzny. Ponadto słowo dizajn ma inne, węższe znaczenie niż projekt: opisuje ono bowiem nie dowolne projektowanie, ale projektowanie cech charakterystycznych produktu, a więc czegoś, co cechuje (desygnuje) daną markę towaru. Oczywiście także dizajner to nie tyle projektant, ile osoba specjalizująca się we wzornictwie przemysłowym, w projektowaniu dizajnu jakiegoś przedmiotu (gdyby przyjąć, że dizajn = projekt, jak żąda M. Naleziński, zdania tego nie dałoby się sformułować). W przekonaniu autora jest natomiast słuszne lansowanie form dizajn, dizajner w pisowni zamiast design, designer.

Mirosław Naleziński krytykuje użycie dokładnie w znaczeniu właśnie, słusznie, ależ tak, o tak, tak jest, w rzeczy samej, istotnie, oczywiście, rzeczywiście, owszem, zgadza się, prawda, i podobną krytykę znajdziemy w NSPP. Tymczasem w mowie potocznej jest to forma powszechna, wręcz manieryczna. Uzus i w tym wypadku wymusił zmianę stanowiska decydentów: w WSPP znaczenie to nie jest już uznawane za niepoprawne.

Wyraz globalizacja, ostatnio pospolity acz trudny do odszukania w słownikach, wbrew M. Nalezińskiemu nie oznacza na pewno tego samego, co internacjonalizm. Globalizacja oznacza bowiem czynienie czegoś globalnym (najczęściej myśląc przy tym o gospodarce USA) i bywa oceniana różnie, często negatywnie. Natomiast internacjonalizm oznacza określoną postawę człowieka (czasem innego podmiotu, mianowicie organizacji lub państwa), mianowicie otwarcie na sprawy międzynarodowe, i jest najczęściej oceniany pozytywnie.

Termin homonim różnoczasowy (czy jak chce M. Naleziński homonim czasownikowy różnoczasowy; określenie „czasownikowy” jest tu zbędne, wiadomo, że czas jest kategorią gramatyczną odnoszącą się do czasowników) jest propozycją wzbogacenia terminologii specjalistycznej. Tego typu terminy nie powinny być mieszane razem z postulatami odnoszącymi się do języka ogólnego.

Problem sprawia wyraz jury, który należy wymawiać [żüri], a nie [żiri], jak usiłuje sugerować M. Naleziński. Propozycja *jura jest oczywiście nie do przyjęcia z uwagi na brak takiej praktyki językowej. Nie wiadomo więc, co zrobić z tym wyrazem: skoro jest on nieodmienny, może pozostać w pisowni oryginalnej, zgodnie z zasadami spolszczania podanymi wyżej. Można próbować zastępować go przez jurorzy tam, gdzie to możliwe. Zamiast trudnego do spolszczenia jury można też zaproponować formę jurorat lub juroria (GJ).

Nie przekonuje próba ograniczenia znaczenia wyrazu kolizja. Dla większości Polaków kolizja oznacza to samo co zderzenie (także w przenośni), a ilość ofiar nie ma tu żadnego znaczenia. Kolizję powodującą ofiary można przecież nazwać katastrofą, zaś kolizję bez ofiar – stłuczką.

Wyraz media ma w języku polskim dwa znaczenia. Pierwsze dotyczy wszystkiego tego, co dostarcza się do mieszkań w odpowiednich sieciach, a więc gazu, prądu, ciepłej i zimnej wody, telewizji kablowej, internetu (wbrew protestom Grzeni, zob. niżej). Drugie dotyczy środków masowego przekazu informacji, a więc telewizji, radia, prasy. Dla odróżnienia używany jest czasem termin mass media dla znaczenia drugiego. M. Naleziński protestuje przeciwko jego używaniu, co jest oczywiście bezskuteczne jak każde wystąpienie przeciwko praktyce językowej. Należałoby zamiast tego zastanowić się nad dopasowaniem tego terminu do polskiej pisowni i przyjęcie postaci ortograficznej masmedia za poprawną.

Obraz przyjął ostatnio między innymi znaczenie film. Użycie takie nie jest dowodem używania stylu wzorcowego (m.in. przez media), świadczy natomiast o rażącym snobizmie i bezkrytycznym zastępowaniu istniejących przecież wzorców rodzimych anglosaskimi. W przeciwieństwie do M. Nalezińskiego, WSPP bierze pod uwagę istniejącą praktykę językową i jedynie przestrzega przed nadużywaniem wyrazu obraz w tym znaczeniu, nie uważając jednak takiego użycia za błąd.

Jeśli między określeniami wykonawca i performer istnieje różnica znaczeniowa, choćby minimalna, będę przeciwny piętnowaniu tego angielskiego zapożyczenia. Jeśli jednak różnicy takiej nie ma, co akurat w tym wypadku wydaje się prawdopodobne, wyraz ten należałoby umieścić w słownikach i opatrzyć kwalifikatorem niepoprawnie. W tym więc punkcie wypada się zgodzić z M. Nalezińskim, podobnie też czynią autorzy WSPP, gdyż słowa tego na próżno szukać w ich słowniku.

Godne napiętnowania jest też masowe używanie specjalistycznego (bankowego) skrótu PLN zamiast . Po naszym wejściu do Unii Europejskiej i czekającej nas reformie walutowej problem ten stracił na ostrości.

Słowniki długo nie notowały wyrazu wizaż, jedynie wizażysta. Ortografia visage jest oczywiście nie do przyjęcia, ostatnio spotkać można ogłoszenia kursów wizażu, a więc jednak wyraz ten istnieje i jest pisany zgodnie z zasadami ortografii polskiej. Wszedł też do internetowej wersji SJP.

Pisownia i interpunkcja

Uwaga: warto zapoznać się z artykułami autora o niekonsekwencjach polskiej ortografii, a także jej reformie.

Używanie kropki łącznie z nawiasem i cudzysłowem

(GJ) Obecna pisownia nakazuje końcową kropkę zawsze umieszczać poza nawiasem czy cudzysłowem, np.: (To jest zdanie umieszczone w nawiasie). Reguła ta jest nieuzasadniona logicznie i rażąca zwłaszcza w wypadku umieszczenia w nawiasie lub cudzysłowie kilku zdań. Zamiast tego należałoby dostosować pisownię do struktury wypowiedzi.

Jeżeli w nawiasie lub cudzysłowie znajduje się tylko fragment zdania, kropka powinna być postawiona poza nawiasem lub cudzysłowem. Jeżeli jednak nawias lub cudzysłów obejmują całe zdanie, kropka powinna znaleźć się wewnątrz. Poniższy akapit zawiera przykład logicznie poprawnej interpunkcji (choć niezgodnej z obecnymi wskazaniami). W dwóch przypadkach kropka pozostaje wewnątrz nawiasu, w dwóch innych umieszczona jest na zewnątrz.

Interpunkcja powinna w określonym zakresie odzwierciedlać intonację i logiczną strukturę zdania (i nie być niewolniczo uzależniona od nieżyciowych przepisów). W każdym innym wypadku będzie stanowić tylko dodatkowe utrudnienie dla użytkowników języka. (Być może językowym decydentom zależy na tym, by tylko nieliczni byli w stanie poprawnie wyrażać się na piśmie.) Ponieważ masowe łamanie nieżyciowych przepisów musi w końcu doprowadzić normodawców do kapitulacji, zachęca się wszystkich do stosowania logicznie uzasadnionej interpunkcji we wszystkich tekstach. (Tego typu działania często wymuszają ustępstwa autorów norm. W najnowszych wydawnictwach poprawnościowych właśnie dzięki naciskowi ze strony użytkowników języka dopuszczono odmianę wyrazu kakao czy polską pisownię wyrazu kwazicząstka. Jest więc duża szansa, że i pozostawianie kropki wewnątrz nawiasu zostanie zalegalizowane – pod warunkiem jednak, że w nawiasie znajdzie się całe zdanie.) Nie chodzi przy tym bynajmniej o wszczęcie wojny domowej, a raczej o uświadomienie twórcom polskiej interpunkcji, że są w błędzie (i oby to rychło zrozumieli).

Pisownia ch, h, rz, ż, ó, u

(GJ) Pisownia Allach jest przestarzała i niezgodna z zasadami transliteracji wyrazów arabskich. Należałoby dopuścić wyłącznie pisownię Allah.

Pisownia i, j

(GJ) Oto jakie najważniejsze problemy powodują obecnie obowiązujące zasady pisowni i, j.

Pisownia rzeczowników w przypadkach z wymianami spółgłosek

Mirosław Naleziński proponuje pisownię Mazdzie, nie maździe, twierdząc, że w słowach niesłowiańskiego pochodzenia nie należy (!?) zaznaczać tego rodzaju wymian. Nie sposób z takim poglądem się zgodzić: takiej reguły nie ma w polskiej ortografii. Otóż pisownia zawsze powinna w jakimś przynajmniej stopniu oddawać wymowę, a w każdym razie zasada taka powinna być zasadniczym kryterium przy tworzeniu ortograficznych reguł. Prawdą jest, że rzeczowniki na -izm mają ortograficzną formę -izmie. Forma ta oddaje jednak w założeniu rzeczywistą wymowę znajdującą oparcie w analogicznym wahaniu w formie wyrazowej paśmie ~ pasmie. Zupełnie inną sprawą jest, że wymowa -iźmie jest dziś właściwie jedyna.

Zamiast arbitralnego rozstrzygania w tych przypadkach można zaproponować (GJ) ortografię zgodną z wymową. WSPP słusznie uważa za poprawne obie formy paśmie i pasmie. Powinno się więc analogicznie i konsekwentnie dopuścić pisownię komuniźmie, deiźmie obok komunizmie, deizmie, jak również maździe (obok mazdzie, o ile ktokolwiek rzeczywiście tak to wymawia, co wątpliwe).

Pisownia liczebników oznaczających duże liczby

Mirosław Naleziński krytykuje zapis w rodzaju 9 mld 876 mln 543 tys. 210 dopuszczając jedynie:

Tymczasem krytykowany zapis jest właśnie godny polecenia, gdyż ułatwia odczytanie liczby, a poza tym jest szeroko stosowany. Nie ma potrzeby go krytykować, jedynym problemem byłoby ujednolicenie użycia kropki po skrótach niezawierających ostatniej litery, a więc:

(czytamy przecież dziewięć miliardów…, a nie dziewięć miliard…).

Nazwy własne a zasady użycia wielkiej litery

Pisownia wyrazu wielką literą powinna być sygnałem, że wyraz ten jest nazwą własną. Kłopot w tym, że nie za bardzo wiadomo, co to właściwie jest nazwa własna. Popularna definicja sformułowana przez Leysa, że nazwy własne dotyczą obiektów jednostkowych jest w sposób oczywisty nieprawdziwa, a przynajmniej niejasna dla wielu (także dla lingwistów) – np. Grzegorz nie powinno być nazwą własną, bo przecież istnieje wielu mężczyzn o tym imieniu. Także zastrzeżenie, że nazwy własnej używa się mając na myśli konkretny przedmiot, nie jest przekonujące: przecież mówiąc ten stół również mamy na myśli konkretny, pojedynczy przedmiot.

Tym bardziej nie przekonuje również definicja zaproponowana przez prof. Mańczaka, aby za nazwę własną uznać pojęcie nieprzetłumaczalne na inny język. Ale przecież np. Ziemia Ognista czy Siedzący Byk są tłumaczeniami terminów oryginalnych, z kolei sushi, sake czy whisky nie są nazwami własnymi, a mimo to nie tłumaczy się ich na język polski. Wyjątków takich jest na tyle dużo, że definicji Mańczaka nie sposób traktować poważnie, a w każdym razie jest to określenie o wątpliwej użyteczności.

Wobec takich rozbieżności trzeba zacząć od uściślenia pojęcia nazwy własnej. Otóż za nazwę własną należałoby uznać określenie obiektu rozpoznawanego jedynie po cechach indywidualnych, a nie według jakiejś ogólnej definicji. Na przykład można zdefiniować, czym jest koń („koń jaki jest każdy widzi”), można zdefiniować nawet czym jest kasztanek, nie da się jednak zdefiniować, czym jest Kasztanek (rozumiany jako imię konkretnego konia). O tym, czy konkretny koń to Kasztanek czy nie, decyduje dopiero zespół wszystkich postrzeganych cech, które w dodatku są inne w odniesieniu do każdego konia o imieniu Kasztanek.

Zaproponowane określenie nazw własnych nie jest niczym szczególnie odkrywczym i raczej jedynie objaśnia, co Leys rozumiał pod niefortunnym pojęciem „obiekt jednostkowy”. Logicy także przestrzegają, że podział na nazwy ogólne (mające wiele desygnatów), jednostkowe (mające jeden desygnat) i puste (niemające desygnatów) nie ma nic wspólnego z podziałem nazw na własne i pospolite. Ta bowiem klasyfikacja jest bowiem w dużym stopniu zbieżna z podziałem na nazwy indywidualne i generalne. Za nazwy generalne uważa się takie, które przysługują przedmiotom ze względu na jakieś właściwości wyróżniające. Nazwy indywidualne natomiast nie przypisują przedmiotom żadnych właściwości. A zatem nazwy własne nie są jednostkowe, ale raczej indywidualne. Pojęć tych nie wolno mylić.

Może istnieć wielu Grzegorzów, ale nie mają oni cech wspólnych wyróżniających. To znaczy, widząc nieznajomego mężczyznę nie można w żaden sposób orzec, czy to Grzegorz. Nie da się również ustalić tego faktu w jakikolwiek sposób inny niż pytając go Czy masz na imię Grzegorz tudzież stawiając analogiczne pytanie innej osobie.

Po wyglądzie danej osoby nie poznamy, czy jest katolikiem. Widząc jednak tę osobę uczestniczącą w katolickim nabożeństwie jesteśmy w stanie orzec, że tak właśnie jest. Pojęcie katolik podlega pewnej definicji (jest kwestią umowną, jakiej). Zatem katolik nie jest nazwą własną.

Przechodząc do meritum: przyjęło się pisanie nazw własnych wielką literą. Wobec tego pytanie, jaką ortografię należy stosować w danym przypadku, powinno sprowadzać się jedynie do ustalenia, czy mowa o nazwie własnej czy pospolitej. Oczywiście pisownia wielką literą ze względów uczuciowych czy grzecznościowych niektórych rzeczowników (Ojczyzna) lub nawet przymiotników (Boży) i zaimków (Ty, Twój) opiera się na długiej tradycji i może być utrzymana na mocy odrębnej reguły.

Konkretne problemy ortograficzne stwarza pisownia nazw ulic, mórz, rzek, województw, powiatów, obwodów. Poza tym wyraz internet nie jest już dziś nazwą własną i powinien być pisany od małej litery (GJ), zob. tutaj.

Pisownia nazw mieszkańców krajów i miast

Niezrozumiałymi zasadami kierowano się przy ustaleniu reguł pisowni nazw mieszkańców. Dlaczego Meksykanin = mieszkaniec kraju Meksyk, ale meksykanin = mieszkaniec miasta Meksyk? A czymże różni się pojęcie „mieszkaniec kraju N” od pojęcia „mieszkaniec miasta N”?

W odróżnieniu od M. Nalezińskiego autor tego tekstu nie jest jednak przekonany do końca, czy aby słuszna jest pisownia tego typu nazw wielką literą. Czy określenie typu Meksykanin jest nazwą własną? Przecież nie spełnia ono określenia wyżej podanego i daje się zdefiniować (Meksykanin = mieszkaniec Meksyku). O tym, że nazwy mieszkańców są nazwami pospolitymi wiedzą dobrze na przykład nasi wschodni sąsiedzi, pisząc poljak, russkij od małej litery. W zgodzie z regułą pisowni nazw pospolitych z małej litery powinniśmy ich naśladować. A więc meksykanin, anglik, angielka, rosjanin, polak obok warszawiak, gdańszczanin, moskwianin, zakopianin, zakopianka. A jeśli komuś nie odpowiada pisownia polak przez małe p, zawsze może zastosować regułę o użyciu wielkiej litery w wyrazach o zabarwieniu emocjonalnym. Skoro Polska to moja Ojczyzna, to i jestem Polakiem. Najsłuszniej byłoby po prostu dopuścić tu dowolne użycie małej lub wielkiej litery według uznania (jak to się dzieje dziś np. w ortografii włoskiej), jednak w każdym razie bez robienia jakichkolwiek różnic między nazwami mieszkańców krajów i mieszkańców miast.

Uwaga: Zakopianka jest też nazwą własną jednej z dróg na południu Polski. Jako taka powinna być pisana obowiązkowo wielką literą.

Pisownia nie z różnymi częściami mowy

(GJ) Reguły dotychczasowej ortografii są mało przekonujące. Wątpliwości budzi zwłaszcza zasada rozdzielnej pisowni cząstki nie z czasownikami wbrew wymowie i wbrew praktyce innych narodów słowiańskich używających alfabetu łacińskiego. Nie wiadomo, czym, poza tradycją, motywuje się różnice pisowni typu nieposiadanie : nie posiadać. Aby uprościć pisownię cząstki nie, należałoby wprowadzić zasadę traktowania jej jako przedrostka i łącznej pisowni nie ze wszystkimi częściami mowy. Oczywiście nie dotyczy to użycia nie w sytuacji, gdy wyraża przeciwieństwo, typu nie stoję, lecz leżę, nie mały, ale duży itd.

  1. Element nie łączy się w fonetyczną całość z następującym czasownikiem: niemam, niejest, niesą (szczęśliwi), nierób, niepisz wymawiane są dokładnie tak jak je zapisałem, jako pojedyncze wyrazy.
  2. Pomiędzy nie a czasownik nie ma prawa wejść inny wyraz.
  3. Obowiązuje pisownia łączna nie z rzeczownikami, w tym z odsłownikami typu niepisanie, nierobienie. Część językoznawców włącza tego typu wyrazy do paradygmatu czasownika.
  4. Obecnie obowiązuje również łączna pisownia nie z imiesłowami przymiotnikowymi. Nawet gdyby uznać odrębność słownikową nierobiący od nie robić, nie ma najmniejszych powodów, aby inaczej traktować imiesłów przysłówkowy nie robiąc. Pogląd, że imiesłowy przymiotnikowe (robiący) nie są formami czasownika, ale przymiotnikami, i jednocześnie że imiesłowy przysłówkowe (robiąc) formami czasownika, mający uzasadniać takie rozstrzygnięcie, jest zupełnie izolowany i sprzeczny z wyczuciem językowym przeciętnego Polaka. Pisownia nierobić, nierobiąc obok nierobiący, nierobienie byłaby najprostszym rozwiązaniem tej sprzeczności.
  5. Podobnych argumentów dostarcza różnica w rodzaju niezrobiony : nie zrobiono.
  6. O pisownię łączną nie ze wszystkimi częściami mowy, w tym z czasownikami, apelują językoznawcy, m.in. prof. W. Mańczak, którego poglądy przedstawiono na tej stronie
Pisownia spolszczona

Nieuzasadnione wydaje się dalsze tolerowanie pisowni oryginalnej szeregu wyrazów, które brzmią dla Polaka dostatecznie swojsko, aby zastosować względem nich zasady polskiej pisowni. W omówieniu nazw geograficznych zwrócono uwagę na stosunkowo dobrze znane w Polsce Chile, które powinno uzyskać ortografię zgodną z wymową: Czile (GJ; natomiast pomysł, aby nakłonić 40 milionów ludzi do zmiany wyrazu Chile [czile] wyrazem [chile] (czy co gorsza [chilja]) uznać należy za nierokujący żadnych nadziei na powodzenie). Wspomniano też o problemach z nazwą hiszpańskiej krainy o nazwie Galicja oraz z nazwą stolicy Irlandii – Dablina.

Uwaga: Mirosław Naleziński (MN) jest autorem tylko niektórych z powyższych propozycji, z niektórymi się nie zgadza (wypadki te omówiono powyżej w poszczególnych podrozdziałach). Niektórych wyrazów (oznaczonych GJ) nie ma na jego witrynie.

W przypadku niektórych wyrazów pisownia spolszczona już jest zalecana (WSPP, WSO) obok pisowni oryginalnej (można jednak rozważać wprowadzenie jej jako obowiązującej):

W przypadku innych wyrazów wydawnictwa poprawnościowe jedynie dopuszczają formy spolszczone obok niespolszczonych, a niekiedy wręcz zalecają pisownię oryginalną mimo istnienia postaci spolszczonej. A więc np. mimo istnienia postaci czirliderka, źródła poprawnościowe odsyłają do cheerleaderka. Praktyka taka jest naganna z punktu widzenia dbałości o kulturę języka pisanego. Oto lista wyrazów, dla których postulować powinno się pisownię spolszczoną:

Oto lista wyrazów, dla których należałoby wprowadzić pisownię spolszczoną, dziś nienotowaną w słownikach:

A oto wyjaśnienie odnośnie pisowni kuiz, skuosz, uestern, uikend, uou. Ortografia polska bazuje na 3 zasadach: fonetycznej, morfologicznej i historycznej, dzięki którym możliwy jest m.in. wybór w parach ó – u, rz – ż, ch – h, ł – u. W wyrazie kakałko (występującym w WSPP) pisownia ł jest nieuzasadniona historycznie i można by mieć wątpliwości, czy taki wariant ortograficzny jest poprawny. Skoro jednak (nieregularny) miejscownik od kakao brzmi w kakale, dla uzasadnienia pisowni kakałko możemy posłużyć się zasadą morfologiczną. Podobnie należy umotywować proponowaną tu pisownię tokszoł – wyraz ten odmienia się w języku potocznym, a forma w tokszole upoważnia do pisowni ł na mocy zasady morfologicznej. W przypadku wyrazu pisanego dziś weekend podobne rozumowanie jednak zawodzi i wstawienie tutaj ł nie byłoby w żaden sposób zasadne. Gdy nie można użyć zasady historycznej ani morfologicznej, piszemy stale u w takich wypadkach: auto, centaury, dinozaury, euro, Europa, guajazyl, guano, Huang-ho, Huizinga, klaun, Kuala Lumpur, kuesta, Kuomintang, Laura, laury, puenta, uakari. Pisownia kłiz, skłosz, łestern, łikend, łoł oznaczałaby więc rezygnację zarówno z zasady historycznej, jak i morfologicznej. A stosowanie tej zasady w jednych przypadkach i łamanie jej w innych byłoby najgorszym z możliwych rozwiązań.

Protest M. Nalezińskiego przeciwko niektórym wyrazom, np. wyrazowi lizing, jest nieuzasadniony. Lizing nie oznacza wcale dzierżawy. Jeśli ekonomistom potrzebne jest odróżnienie tych pojęć, nie można im tego zabronić. Wyrazu tego zaczęto używać nie tylko ze snobizmu, ale głównie dlatego, że istniejące wyrazy polskie nie były wystarczająco precyzyjne. Autor tego artykułu jest przekonany, że nie da się metodą nakazową zatrzymać jego rozprzestrzeniania się, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.

Uwaga. Serdeczne podziękowania należą się wszystkim dyskutantom na forum językoznawców za cenne uwagi związane z tym tekstem.